[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Margery Allingham
Jak najwięcej
grobów
Przełożyła Irena Doleżal-Nowicka
ISKRY-WARSZAWA .1973
Tytut oryginału:
Morę Work for the Undertaker
Okładkę projektował:
MIECZYSŁAW KOWALCZYKWiersze przełożyła:
ZOFIA” KIERSZYSCopyright (g) The Estate Ol Margery Allingham, 1949, 1963Wszystkie postacie w tej książce są wiernymi
portretami osób żyjących, ». których każda wy-
raziła swój zachwyt nie tylko z racji dokładności charakterystyki, ale i jej przyhylności Dlatego też jakiekolwiek podobieństwo ‘lo osoby nie’ uprzedzonej jest całkowicie przypadkowe.
Posłuchajcie, co śpiewam, a zapewniam was,
Ze będziecie parskali śmiechem raz po raz.
Chociaż pieśnią swą trafić chcę do waszych serc.
· Dla wielu wszak uciechą jest gwa-a-u-u-towna śmierć!
Jak najwięcej pogrzebów! Groszem sypią wdowy,
Więc kwitnie nam miejscowy zakład pogrzebowy.
I grobów jak najwięcej! Znów robótka przy tym
Dla pana kamieniarza. Na grób kładź pan płyty,
By zmarły nie zmarzł zimą!
Piosenka z musie-hallu
śpiewana przez ś.p. T. E. Dunville’a, ok. r. 1890
1.
Popołudnie detektywa
· Tutaj, za tą arkadą, znalazłem kiedyś trupa — po-wiedział Stanislaus Oates, zatrzymując się przed wystawą sklepu. — Nie zapomnę tego do końca życia. Kiedy się po-
chyliłem, nieboszczyk nagle wyciągnął ręce i zacisnął zimne palce na mojej szyi. Na szczęście nie miał już sił.
Dogorywał. Skonał w momencie, gdy oderwałem go od siebie. Muszę jednak przyznać, że się nielicho spociłem. Wtedy jeszcze byłem w stopniu sierżanta.
Odsunął się od wystawy i ruszył zatłoczonym chodnikiem. Jego czarniawy płaszcz nieprzemakalny, z wyszarzałymi ‘plamami, powiewał za nim jak profesorska toga. Osiemnaście miesięcy pracy na stanowisku kierownika
· wydziału w Scotland Yardzie nie wpłynęło w najmniej-szym stopniu na jego wygląd zewnętrzny. Ten zgarbiony, starszy człowiek, o nieoczekiwanie tęgim brzuchu, nadal tak samo kiepsko się ubierał, a jego szarawa, ze spiczastym nosem twarz była jak zawsze smutna i zamyślona w cieniu ronda czarnego, miękkiego kapelusza.
· Lubię tędy chodzić — ciągnął z pewnym wzruszeniem. —• W mojej ówczesnej karierze detektywistycznej
było to wielkie wydarzenie; pamiętam je wyraźnie, chociaż minęło już trzydzieści lat.
· I nadal przesypuje pan pachnące płatki wspomnień — odezwał się uprzejmie jego towarzysz. — Czyje
to było ciało? Właściciela sklepu?
· Nie. Jakiegoś głupca próbującego włamać się do
. sklepu. Spadł przez świetlik na dachu i skręcił sobie kark. Ale to było tak dawno, że nie warto o tym mówić. Prawda, jakie miłe popołudnie, Campion?
, Mężczyzna idący obok niego nie odpowiedział. Omal nie zderzył się z przechodniem, który wpadł na niego zapa-trzony w Oatesa.
· Większość pochłoniętych zakupami, przechodniów nie zwracała uwagi na starego detektywa, ale byli i tacy, któ-rym jego spacer przypominał uroczyste płynięcie wielkiej
· ryby — przed którą wolą umykać doświadczone małe płotki.
.Alberta Campiona również obrzucano zaciekawionymi .spojrzeniami, ale jego teren działania był mniejszy i znacz-nie bardziej ekskluzywny. Ten wysoki mężczyzna, liczący sobie, czterdzieści parę lat, niezwykle szczupły, o włosach ongiś bardzo jasnych, teraz prawie białych, był na tyle dobrze ubrany, by nie zwracać na siebie uwagi, a za oku-larami w bardzo grubej rogowej oprawie jego twarz za-chowała tę dziwną anonimowość, zaletę tak cenioną za jego młodzieńczych lat. Zawsze elegancki, pojawiał się bezszelestnie jak cień i był — co kiedyś stwierdził z zaz-drością pewien znany kryminolog — człowiekiem, który na pierwszy rzut oka nie mógł nikogo przerazić.
Nieoczekiwane zaproszenie swego byłego szefa na lunch
przyjął z dużą rezerwą, a potem, kiedy usłyszał’ równie
nieoczekiwaną propozycję przechadzki po parku, postano-
wił w duchu nie dać się w nic wciągnąć. ^
Małomówny Oates, który zwykle chodził szybko, teraz wyraźnie marudził. Nagle oczy mu zabłysły. Campion idąc w ślad za jego wzrokiem zobaczył znajdujący się o dwa sklepy dalej, u jubilera, zegar. Było właśnie pięć minut po trzeciej. Oates westchnął z satysfakcją.
12
· Popatrzmy na kwiaty — powiedział i ruszył przez jezdnię w kierunku parku. Najwidoczniej zmierzał do określonego celu. Było nim kilka mielonych krzeseł, usta-wionych w cieniu wielkiego buka. Skierował się do nich i usiadł odrzucając poły płaszcza jak fałdy spódnicy.
Jedyną żywą istotą w zasięgu ich wzroku była kobieta, która siedziała na ławce stojącej na brzegu żwirowanej alejki. Słońce pełnym blaskiem padało na jej pochylone plecy i na kwadrat złożonej gazety, w lekturze której była zatopiona. ‘
Widzieli ją wyraźnie. Była zgarbiona, niepozorna i dzi-wacznie ubrana. Siedziała założywszy nogę na nogę i nad pofałdowanymi w -harmonijkę pończochami’ widać było rąbki kilku spódnic różnej długości. Z daleka jej pantofle wyglądały jak wypchane trawą. Sztywne źdźbła sterczały z dziur, włączając w to dziurę na dużym palcu. Choć w słońcu było ciepło, na plecy miała narzucone coś, co kiedyś mogło być futrem. Twarz miała schowaną, ale Campion zdołał dostrzec nieporządne kosmyki włosów ster-. czące spod żółtawych fałd staromodnego woalu, jaki ongiś noszono podczas przejażdżek autoJnobilem. Ponieważ za-. słona ta zwisała z kwadratowego kawałka tektury, umiesz-czonej płasko na głowie, efekt był niezwykły, wręcz pate-tyczny. Podobne wrażenie sprawiają czasem małe dziew-czynki, kiedy się przebierają w fantazyjne stroje.
Druga kobieta pojawiła się na ścieżce nagle, jak zwykle ! ukazują się postacie w ostrym słońcu. Campion leniwie doszedł do wniosku, że natura często powiela rysy wybit-nych artystów, gdyż przed sobą miał wierny wizerunek Helen Hopkinson. Doskonale piękna — miała małe stopy, wydatny biust, oryginalny biały kapelusz z kwiatami, ale przede wszystkim wzrok przyciągała jej świetna figura.
13
Zdał sobie sprawę, że idący obok niego szef zesztywniał w momencie, gdy niezwykłe zjawisko zatrzymało. się. Płaszcz, który jakiś krawiec-artysta tak uformował, żeby postaci nadać kształt starożytnej amfory, jakby znierucho-miał w powietrzu. Rondo białego kapelusza poruszało się delikatnie. Nieznajoma drobnymi krokami podeszła do sta-ruszki na ławce. Szybki ruch rękawiczki — i piękna ko-bieta znowu była na ścieżce, idąc z tym samym roztargnie-niem co poprzednio.
· Hm — mruknął cicho Oates, kiedy ich minęła, z twa-rzą różową i niewinną. — Widziałeś, Campion?
· Tak. Co ona jej dała?
· Sześć pensów, może dziewięć, a może szylinga.
Campion spojrzał na przyjaciela, który z natury nie lubił żartować.
· Ot, tak, po prostu z litości?
· Wyłącznie.
· Rozumiem — powiedział Campion ze zdawkową
uprzejmością. — O ile mi wiadomo, to się raczej rzadko zdarza — dodał łagodnie.
· Robi to prawie codziennie, gdzieś o tej porze — wy-jaśnił ogólnikowo Oates. — Chciałem to zobaczyć na włas-ne oczy. Ach, a więc i pan tu jest, panie nad...
Ciężkie kroki na trawie za nimi zbliżyły się i nadinspek-tor Yeo, uosobienie wszelkich policyjnych cnót, wyszedł zza drzewa, żeby się przywitać.
Campiona szczerze ucieszył jego widok. Obaj byli sta-rymi przyjaciółmi i darzyli się sympatią, jak to często by-wa z ludźmi o krańcowo różnych temperamentach.
Jasne oczy Campiona zasnuła mgła zamyślenia. Jednej
rzeczy był teraz pewien. Jeżeli nawet Oates wbił sobie do
siwej głowy spłatanie mu jakiegoś niewczesnego żartu,
Yeo nie był człowiekiem, który marnowałby na to popo-łudnie.
· Tak więc—stwierdził Yeo z zadowoleniem — wi-dział pan sam.
· Tak. — Oates wyraźnie nad czymś się zastanawiał. —
Ludzka chciwość to śmieszna rzecz. O ile ta gazeta jest świeża, musi w niej być o ekshumacji. Ale o.na jej nie czyta, chyba że uczy się na pamięć. Od kiedy tu jestem, nie przewróciła strony.
Campion na chwilę uniósł głowę, ale zaraz ją spuścił po-chłonięty wierceniem dziury kijkiem w piasku.
· Sprawa Palinode’ów? . - Yeo bystrym spojrzeniem’brązowych oczu obrzucił swe-go zwierzchnika.
· Starał się go pan zainteresować tym, jak widzę —powiedział z naganą w głosie. — Tak, panie Campion, tu oto siedzi panna Jessica Palinode we własnej osobie, naj-młodsza z trzech sióstr. Codziennie po południu, niezależ-nie od pogody, siaduje na tym właśnie miejscu._Wystarczy na nią spojrzeć, żeby stwierdzić, że ciekawy z niej okaz.
· A kim jest ta druga kobieta? — Campion ciągle je-szcze pochłonięty był kreśleniem hieroglifów na piasku.
· To Dawn Bonnington z Carchester Terrace — wtrącił się Oates. — Ona dobrze wie, że ,,nie, wolno wspierać że-braków”, ale kiedy widzi “tę biedną kobietę/w takim opu-szczeniu”, wprost nie może się oprzeć, “żeby czegoś dla niej nie zrobić”. Jest to oczywiście forma zabobonu; nie-którzy ludzie stukają w niemalowane drewno.
· Och, ja panu to lepiej wyjaśnię — mruknął Yeo. —
Pani B., gdy jest ładna pogoda, przychodzi tu zawsze ze
swoim psem, -a widząc siadującą tu stale Jessikę doszła do
wniosku, zresztą nie pozbawionego podstaw, że ta stara
kobieta jest nędzarką. Wobec tego nabrała nawyku ofia-rowania jej za każdym razem jakiegoś datku i nigdy nie spotkała się z odmową. Jeden z naszych ludzi zaobserwo-wał, że to zdarza się regularnie, i postanowił ostrzec sta-ruszkę, że nie wolno żebrać. Ale kiedy, się do niej zbliżył, zobaczył, czym jest zajęta, i to — jak wyznał potem szcze-rze — zupełnie go zbiło z tropu.
. — A cóż takiego ona robiła?
• — Rozwiązywała łacińską krzyżówkę. :— Nadinspektor mówił z największym spokojem. — W pewnym snobistycz-nym tygodniku, wraz z innymi w języku angielskim, uka-zują się dwie: jedna dla dorosłych, jedna dla dzieci. Ten policjant, który sam jest intelektualistą, niech go kule-bi-ją, próbuje rozwiązywać tę dla dzieci i z daleka poznał pismo. Kiedy spostrzegł, z jaką szybkością wpisywała hasła, tak się tym zdumiał, że nie podszedł do niej.
· Ale następnego’dnia, kiedy .czytała tylko książ-kę — wtrącił się Oates, jakby z radością — zrobił, co do niego należało, a panna Palinode palnęła mu kazanie na temat etyki i prawdziwej grzeczności, potem zaś wręczyła pół korony. • . .
· Do półkoronówki się nie przyznał— Yeo mówił po-wściągliwie, ale był wyraźnie rozbawiony. — W każdym razie na tyle miał rozsądku, żeby dowiedzieć się, jak się nazywa i gdzie mieszka, i porozmawiał też bardzo grzecz-nie z panią Bonnington. Nie uwierzyła mu —taki to już typ kobiety — i nadal stara się spełniać ten dobry, jej zda-niem, uczynek, kiedy myśli, że nikt nie widzi. Ciekawa rzecz, on przysięga, że panna Palinode chętnie przyjmuje te pieniądze. Powiada, że ona na nie czeka, a kiedy pani Bonnington się nie pojawia, odchodzi rozczarowana. Czy to pana interesuje, panie Campion?
Zapytany wyprostował się i uśmiechnął na poły przepra-szająco, na poły z żalem.
· Szczerze mówiąc, nie — powiedział. — Bardzo mi przykro.
· To pasjonująca sprawa — powiedział Oates nie zwra-cając uwagi na jego słowa. — Może się stać swego rodzaju klasykiem.’Ta rodzina to ciekawi, niezwykli ludzie. Pan zapewne wie, kim są? Nawet ja słyszałem w dzieciństwie o profesorze Palinode, autorze esejów, i o jego żonie, poet-ce. To są ich dzieci. Zdolni dziwacy. Wszyscy nadał miesz-kają Jako lokatorzy w domu będącym kiedyś ich własnoś- ‘ cią. Nie są to ludzie łatwi .do nawiązania kontaktu—z punktu widzenia policji. Teraz wśród nich znajduje się truciciel. Mam wrażenie, że to powinno pana zaintere-sować.
· Moje zainteresowania się zmieniły — mruknął prze-praszająco Campion i zmieniając temat spytał: — A cóż się dzieje z pańskim młodym narybkiem?
Oates nie spojrzał na niego.
· Inspektorem Dzielnicowej Komendy Policji jest Charlie Lukę — wyjaśnił. — To najmłodszy syn Billa Lu-kę^. Pamięta pan z pewnością inspektora Luke’a. On i tu obecny nadinspektor pracowali razem w wydziale Y. Jeśli młody Charlie nie zawiedzie moich nadziei, sądzę, że po-winien sobie poradzić... jeśli będzie miał pomoc. — Spoj-rzał z nadzieją na młodszego mężczyznę. — W każdym ra-zie udzielimy panu wszelkich informacji — ciągnął da-lej.— To ciekawa sprawa. Zamieszana w nią jest chyba cała ulica i dlatego jest taka zabawna... •
· Bardzo przepraszam, ale wydaje mi się, że znam już tę historię wystarczająco dobrze. — Mężczyzna w rogo-wych okularach patrzył na nich zmieszany. — Kobieta,
w której domu mieszkają, to dawna aktorka rewiowa na-zwiskiem Renee Roper. Znam ją. Kiedyś, dawno temu, kie-dy interesowałem się gwiazdami baletu, dzięki niej spędzi-łem wiele miłych chwil. Dziś rano odwiedziła mnie.
· Czy prosiła, żeby pan występował w jej imieni-u?
.— Och nie — odparł. — Renee nie należy do tego typu kobiet. Po prostu jest wstrząśnięta faktem, że w jej miłym, szacownym domu zdarzyły się dwa — czy to już dwa, Oates? — morderstwa. Prosiła mnie, żebym przez pewien czas u niej pomieszkał i wszystko wyjaśnił. Nie chciałem się okazać wobec niej niewdzięczny i dlatego wysłuchałem całej tej opowieści.
· No cóż. — Nadinspektor usiadł ciężko jak niedźwiedź i patrzył nań poważnymi, okrągłymi oczami. — Nie jestem człowiekiem religijnym — powiedział — ale wiecie, pano-wie, jak bym to określił? Omen. Co za dziwny zbieg okoliczności, panie Campion. Pan nie może go zignorować. To było panu przeznaczone.
Szczupły mężczyzna wyprostował się i obrzucił bacz-nym spojrzeniem niechlujnie ubraną kobietę na ławce i barwne kwiaty za jej plecami.
· O, nie. — Powiedział ze smutkiem. — Dwie wrony, wedle dziecięcej wyliczanki, to jeszcze nie wezwanie, pa-“ nie nadinspektorze. Muszą być trzy. A teraz już czas na mnie.
2. Trzecia wrona
“Jedna wrona to spotkanie, druga wrona zgadywanie, trzecia wrona to wezwanie...”
· Szczupły mężczyzna zatrzymał się na szczycie wzniesie-nia i obejrzał za siebie. W jasnym blasku słońca, u jego
stóp, rozpościerała się miniaturowa, jak pod kopułą szkla-nego przycisku do papierów, scena. Na soczystej zieleni trawy wiła się wstążka alejki. Dalej, nie większa teraz niż kukiełka, siedziała niechlujna postać w nakryciu głowy przypominającym kapelusz- grzyba — mglista i tajemnicza na ciemnej ławce. ‘
Campion chwilę się wahał, a potem wyciągnął z kieszeni niewielką lunetę. Kiedy przyłożył ją do oka, kobieta po-przez blask -słoneczny przybliżyła się do niego i po raz pierwszy ujrzał ją dokładnie. Nadal pochylała się nad ga-zetą, którą- trzymała na kolanach, ale nagle, jakby świa-doma tego, że ktoś ją obserwuje, podniosła głowę i spoj-rzała prosto w jego kierunku. Znajdował się od niej zbyt daleko, by mogła dostrzec, że na. nią patrzy. Zaskoczył go wyraz jej twarzy.
Pod obstrzępionym brzegiem tektury, widocznym wy-raźnie poprzez woalkę, twarz ta promieniała rozumem. Stara kobieta miała ciemną skórę, rysy delikatne, oczy głęboko osadzone, ale najsilniejsze wrażenie wywierała in-teligencja malująca się na jej obliczu.
Szybko skierował lunetę w bok, z poczuciem winy, że popełnił niedyskrecję, i zupełnie przypadkiem stał się ‘^świadkiem drobnego zdarzenia. Z krzaków znajdujących się za kobietą wyłoniła się para — chłopak i dziewczyna. Najwidoczniej natknęli się na nią zupełnie nieoczekiwanie i w momencie, kiedy znaleźli się w zasięgu lunety Campio-na, chłopiec zatrzymał się gwałtownie, objął dziewczynę ramieniem i wycofali się ukradkiem. Z nich dwojga on był starszy, miał około dziewiętnastu lat i odznaczał, się tą niezgrabną kościstością, która zapowiada w przyszłości duży wzrost i solidną budowę. Na rozczochranej jasnej głowie nie miał czapki, a zmartwiona, rumiana twarz —
choć brzydka — była sympatyczna. Campiona uderzył wy-raz malującego się na niej przejęcia.
Dziewczyna była nieco młodsza. Carnpiori odniósł wra-żenie, że jest dziwacznie ubrana. Jej włosy, niebieskawo-czarne, kontrastowały z jaskrawymi kwiatami. Twarzy nie było widać wyraźnie, ale dostrzegł ciemne oczy — aż okrągłe z przestrachu.
Śledził ich przez lunetę, póki nie zniknęli pod .kopułą ta-maryszków. Przez chwilę stał zdumiony, pogrążony w my-ślach. Uwaga Yeo, że jego interwencja w sprawie Pali-node’ów jest mu przeznaczona, zabrzmiała teraz jak pro-roctwo.
Powtarzające się przez cały tydzień zbiegi okoliczności ciągle przypominały mu tę sprawę. Widok tych dwojga był ostatnią przynętą. Uświadomił sobie, że bardzo prag-nie dowiedzieć się, kim są i dlaczego nie chcieli być zau-ważeni przez starą, przypominającą czarownicę, kobietę siadującą regularnie na tej samej ławce.
Szybko wyszedł z parku. Nie, tym razem nie może ulec
urokowi dawnej pasji. W przeciągu najbliższej godziny
musi zatelefonować do Wielkiego Człowieka,! przyjąć
z wdzięcznością i pokorą niezwykłą szansę, jaką dali mu
· jego przyjaciele i krewni. • “
Przechodził właśnie przez ulicę, kiedy zauważył staro-świecką limuzynę z herbem na drzwiczkach.
Wielka dama, wdowa o słynnym nazwisku, czekała na niego, opuściwszy małe boczne okienko.. Podszedł do niej i stał przed nią w słońcu, z odkrytą głową.
· Drogi chłopcze — wysoki głos miał w sobie wdzięk epoki sprzed pierwszej wojny światowej. — Zauważam ciebie i postanowiłam zatrzymać się, żeby ci powiedzieć,
20
jak bardzo się cieszę. Wiem, że to jeszcze tajemnica, ale wczoraj wieczorem odwiedził mnie Dorroway i powiedział mi w zaufaniu. A więc wszystko załatwione. Twoja matka byłaby bardzo szczęśliwa.
Campion wydał oczekiwane pomruki zadowolenia, ale oczy jego były ponure, czego ona jako kobieta spostrze-gawcza nie mogła nie zauważyć.
· Będziesz bardzo zadowolony, kiedy się już tam zna}-‘ dziesz. — Te zdawkowe słowa przypomniały mu kłamst-wa, jakie aplikowano mu przed pierwszym wyjazdem do szkoły. — To bardzo cywilizowane miejsce, a klimat dla dzieci wprost znakomity. A jak Armanda? Oczywiście po- . leci tam z tobą. Czy nadal rysuje te swoje aeroplany? Jak-że uzdolnione są dzisiejsze dziewczęta.
. •Campion zawahał się. , • .^
· Mam nadzieję, że pojedzie ze mną — rzekł wresz-cie. — Ma dość odpowiedzialną pracę i obawiam się, że upłynie sporo czasu, zanim’ wszystko załatwi.
· Doprawdy? — W oczach starej damy malowała się przebiegłość i dezaprobata. — Nie pozwól jej zbytnio zwlekać. Z punktu widzenia towarzyskiego jest rzeczą bardzo ważną, żeby żona gubernatora była z nim razem od samego początku. . ‘ ‘
Już myślał, że na tym się ich rozmowa skończy, kiedy
przyszła jej do głowy jakaś nowa myśl. i
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Pokrewne
- Home
- Aleksandra Ruda - Odnaleść swą drogę, ebooki, Wersje , Aleksandra Ruda, Obca Krew 01 Odnależć swą drogę
- Album rodzinne Jana Lechonia, Ebooki, autorzy, K, Kosiński Józef Adam, Album rodzinne Jana Lechonia
- Alex Joe - Lądujemy 6 czerwca, Ebooki, A, Alex Joe
- Allen Louise - Skandaliczni Ravenhurstowie 05 - Król sceny, ! EBOOKI, A, Allen Louise
- Allegrowy super sprzedawca - fragment, == Darmowe ebooki ==, Darmowe fragmenty
- Alicja w krainie czarow - CARROLL LEWIS, ebook txt, Ebooki w TXT
- Aleksandra Tomaszewska-Adamarek tworzenie stron www. ilustrowany przewodnik full scan, moje ebooki
- Alfred Hitchcock - Przygody trzech detektyw�w 09 - Tajemnica potwora z Sierra Nevada, EBOOKI 4
- Alfred Hitchcock - Nowe przygody trzech detektyw�w 14 - Noc ognistych demon�w, EBOOKI 4
- Aleksander Świętochowski, Teoria kultury, HLP Pozytywizm
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- osy.pev.pl