[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

 

 

ALEKSANDRA RUDA

 

tłumaczyła

Monika Jasudowicz

fabryka słów

Lublin ioio

Prolog

 

 

Ja i mój przyjaciel półkrasnolud

Twierdzicie, że półkrasnoludy nie istnieją?

Otóż mój przyjaciel z Uniwersytetu Nauk Ma­gicznych, a zarazem najlepszy kompan od kieliszka, Otto der Szwart, jest właśnie półkrasnoludem. To niemożli­we! — możecie wykrzyknąć. — Słyszeliśmy o półorkach, tłukliśmy się z półtrollami w sąsiedniej karczmie, widy­waliśmy półelfy, ale półkrasnoludy? Akurat!

Oczywiście, wielu twierdzi także, że wśród krasno­ludów nie ma kobiet. Kto je niby widział? A same kras­noludy rozmnażają się jakoby w sposób bardzo tajemny i pojawiają na świecie od razu z brodą i toporem w ręku.

Tej akurat pogłoski roztropnie nie chcą dementować same krasnoludy, w obawie, że tłumy chętnych ruszą po ich niewiasty, które po prostu porażają oszałamiającym pięknem i wielką roztropnością. Tak to w każdym razie wyłuszczył nam profesor Swingdar der Kirchechast, wy­kładający magię rzemiosł.

Wszyscy chrząkali z niedowierzaniem, ale głośno nikt tego nie skomentował, ponieważ profesor miał żonę krasnoludkę oraz trzech synów. Jego żony nikt nigdy nie widział, gdyż żyła w domu położonym gdzieś w beskidz­kich wąwozach. Za to siły pięści młodych Kirchechastów nie doświadczyli wyłącznie niemrawcy i superpacyfiści.

—       Rozumiesz, Ola — objaśniał mi Otto podczas wspólnej degustacji nowego koktajlu — kobieta powin­na siedzieć w domu, chować dzieci i wspierać we wszyst­kim męża. To dlatego mamy takie mocne rodziny i silne związki familijne, nie to co...

Nie dokończył, zakaszlał i wypluł na talerz coś podej­rzanego.

—      Co to???

—      Marynowana mysz.

—      Ze co?!

—      Chciałeś przecież coś niezwyczajnego. Koktajl na­zywa się „Pikantny Ogonek".

Sposobem zarobkowania, który zasilał nasze portfele po roztrwonieniu mizernego stypendium, był nielegalny handel wyrobami spirytusowymi. Otto odziedziczył po przodkach krasnoludach umiejętność przygotowywania wspaniałego bimbru, a ja, studentka — teoretyk magii, opracowywałam receptury na koktajle. Degustację na ogół przeprowadzaliśmy wspólnie albo w gronie takich samych lubiących ryzyko eksperymentatorów.

—      To jest okropne świństwo!

—      Ale mysz dodaje napojowi pikantnego zapachu — obraziłam się, że mój przepis nie został należycie doce­niony.

—      No dobra, ale wyciągaj ją chociaż przed sprzedażą, bo jeszcze będziemy musieli płacić kary za szkody moralne.

— Nasze kobiety są przepiękne — ciągnął Otto z roz­marzeniem. —Jedyny minus, że ich jest niewiele. Dlatego 11 nas żenią się tylko ci wysoko postawieni.

Z jego opowieści wynikało, że w standardowej krasno- ludzkiej rodzinie zwykle rodziło się czworo łub pięcioro dzieci, wśród których, jeśli rodzina miała szczęście, były dwie dziewczynki. Tak zadecydowała sama natura — wcześniej śmiertelność w kopalniach była bardzo wysoka.

Zresztą wydawało mi się, że i bez tego męska część krasnoludzkiej rasy ma tendencje zniżkowe — większość krasnoludów jest bardzo zadziorna i pospolite bijatyki zabierały więcej istnień, niż wypadki w podziemnych sztolniach!

Na przykład, pewnego razu Otto nie pojawił się na wykładach wspólnych dla naszych fakultetów. Pierwszego dnia sądziłam, że się po prostu przeziębił, ale drugiego już ogarnął mnie niepokój i poszłam po zajęciach do jego akademika. Zastałam go leżącego na łóżku z boleściwym wyrazem oblicza, na którym nawet przez gęstą brodę prześwitywały sińce.

Przyłożywszy mu okład na owe znamiona bitewne i wydawszy z siebie odpowiednią porcję ochów i achów, czekałam na wyjaśnienia. Otto wiedział, że o cudzych se­kretach milczę jak grób, pożalił się więc, że oberwał pod­czas Święta Obfitości, obchodzonego zwyczajowo w koń­cu listopada przez krasnoludzką wspólnotę. Otóż podczas tradycyjnego konkursu piękności aktywnie zainteresował się niejaką Writte, nie wiedząc, że ma ona narzeczonego „zazdrośnika z ciężką ręką". I teraz Otto cierpiał zarówno z powodu niespełnionej miłości, jak i jej skutków.

—      Sęk w tym, że hormony ci szaleją. Wypijesz nale- weczkę i przejdzie.

—      Nie rozumiesz, Ola! Ona jest prześliczna! Nawet Ptrońka by się jej nie oparł.

Ptrońka słynął na całym uniwerku z tego, że intere­sował się nie dziewczynami, a wyłącznie „przystojnymi i dzielnymi trollami", cierpiąc permanentnie z powodu nieszczęśliwych miłości.

Moja bogata wyobraźnia od razu podsunęła mi obraz szałowej blondynki, wraz z jej delikatnymi erotycznymi wypukłościami i nogami po samą szyję. Z jakiegoś po­wodu w jednej ręce dzierżyła topór, drugą zaś trzymała Ottona za brodę.

—      Nie słuchasz mnie! — oburzył się Otto. — Zobacz sama!!!

Wyciągnął spod poduszki jakiś długi wymiętolony zwój. Po pewnym czasie rozszyfrowałam nagłówek: „Por­trety miss tegorocznego konkursu piękności Święta Obfi­tości". Na samej górze zwoju widniał konterfekt Writte. Rację miałam tylko w tym, że była blondynką.

Miała maleńkie oczka i obfite blond bokobrody wo­kół szerokiej twarzy, pełne policzki i maleńkie usta, oraz wiecheć jasnych włosów z mnóstwem warkoczyków. A fi­gura! Jakie tam 90—60—90! W najlepszym razie miała w obwodach 150—120—150, a i to naciągane. I należy przy tym pamiętać, że zwyczajny krasnolud sięga człowie­kowi do ramienia. W masywnych rączkach dzierżyła owa piękność nie toporek, a zwykły wałek.

—      Co to? — spytałam oszołomiona.

—      Writte, esencja krasnoludzkiej piękności.

—      A gdzie ta esencja ma figurę, co?

—       Niczego nie pojmujesz. Kobieta powinna być śmia­ła, dobrze zbudowana, mądra i silna. Po to, by wydawać na świat zdrowe dzieci, w razie potrzeby pomóc mężowi w kuźni i nie bać się życia w górach.

Z wielką uwagą oglądałam portrety wszystkich mis- sek. Różniły się one tylko obfitością i kolorem baczków oraz objętością ciał. Dotarło do mnie, skąd wzięła począ­tek pogłoska o braku kobiet u krasnoludów — niezwykle łatwo pomylić taką z chłopakiem.

—      A dlaczego one trzymają wałki, patelnie i inne na­czynia?

—       Bo kobieta powinna być przede wszystkim dobrą gospodynią, dopiero potem jest miejsce na całą resztę! — zezłościł się Otto. — Widzę, że nie jesteś w stanie tego ogarnąć tym swoim ludzkim rozumkiem! A moja mama to zrozumiała, chociaż jest człowiekiem. Wiesz, kim jest moja mama? Jest wspaniałą kobietą! Zaraz ci opowiem...

Ottorn der Szwart, ojciec Ottona, pojechał kiedyś w in­teresach do pewnego dużego miasta na północy kraju. Z powodu bliskości elfich miasteczek nie było tam żad­nej wspólnoty krasnoludów i dlatego też szanse rozwoju interesów na tym terenie mogły być po prostu kolosalne. Po dobiciu wszelkich targów i postawiwszy kropkę nad i w sprawach biznesowych, gospodarze zaprosili Ottorna do cyrku osobliwości, który akurat stacjonował w mieście. Podczas przedstawienia klauni zaczęli kpić z krasnoludów.

(„Jak rozmnażają się krasnoludy? — Przez beczkowanie. Wypił beczkę piwa — i już jest ich dwóch").

Rozsierdzony do białości Ottorn przedarł się do kie­rownika cyrku. Facet, widząc prawdziwego, żywego kras­noluda, porządnie się przestraszył i zwalił całą winę na właścicielkę, niejaką Walinę. Ottorn wszedł do jej pokoju i zamarł. Za stołem siedziała bardzo duża kobieta, będąca jednocześnie posiadaczką bujnej brody. Powoli wyszła na środek pokoju i podniosła stukilogramowego krasnoluda za kołnierz, jak piórko.

—      Czego pan tu sobie życzy? — rozbrzmiał jej głos.

Ottorn zachrypiał z zachwytu. Gdy znowu poczuł

pod stopami podłogę, utknął nosem w obfitych piersiach nieznajomej, westchnął i osunął się na kolana. — Ręka, serce i biznes...

Nieznajoma nie zrozumiała.

Ottorn odwrócił wzrok od uwodzicielskiej postaci, zastanowił się i rzekł:

—      O cudne, niedościgłe marzenie mojego życia! Po­zwól sobie ofiarować do całkowitego rozporządzania moją rękę, serce i biznes: dwa sklepiki z bronią magiczną i trzy kuźnie! Obiecuję kochać cię po kres moich dni i usuwać każdy pyłek spod stóp twoich, tylko proszę, zostań moją żoną.

Walina oczywiście odmówiła.

Scharakteryzowawszy Ottorna dość dobitnie („psy- chol"), wyrzuciła go za drzwi.

Ottorn jednak nie poddał się. W karczmie poddusił trochę pewnego młodzieńca, który lekkomyślnie wypo­wiadał się o jego cudnym marzeniu jako o „babochłopie z brodą", a potem rozpoczął oblężenie Waliny. Jako kras­nolud inteligentny, nabył poradnik „Jak zdobyć ludzką dziewczynę. 50 kroków". Obliczywszy koszty od kroku pierwszego („ofiaruj jej bukiet róż") do pięćdziesiątego („podaruj jej kolię wykonaną przez krasnoludy, na po­duszce z elfickich róż"), Ottorn podniósł ceny w naj­bardziej dochodowym ze swoich sklepów i poszedł do Waliny.

Bukiet róż wylądował za oknem. W ślad za nim pole­ciał krasnolud.

Zwój z hymnami ku czci nieziemskiej piękności został podarty w drobny mak.

Wynajęci do śpiewania miłosnych pieśni minstrele wzięli prysznic z pomyj z Walininego balkonu.

Zaproszenie na romantyczną przejażdżkę łódką zosta­ło pogardliwie odrzucone.

Ottorn nie poddawał się.

Członkowie rodziny desperata znacząco pukali się w czoło. Matka Ottorna słała tragiczne w tonie listy do­póty, dopóki on nie wysłał jej portretu swojej wybranki. Po tym wydarzeniu przybyło wsparcie.

W mieście szalały plotki. Zwarty oddział krasnoludów był atakowany przez powabne kusicielki, które zresztą ni­czego nie wskórały. Bo czyż mogły równać się z powabną stupięćdziesięciokilową brodatą Waliną, która w dodatku potrafi być taka twarda?

Do Waliny zaczęły ciągnąć tabuny interesantów z na­dzieją otrzymania przepisu na napój miłosny. Na każde przedstawienie w cyrku bilety były wyprzedane ze spo­rym wyprzedzeniem.

Partnerzy biznesowi podarowali Ottornowi „Podbój elficy. Cenne porady", „Młotem po głowie czyli troll — zwycięzca" i, nie wiadomo dlaczego, „Rozmnażanie widm. Podręcznik III roku Uniwersytetu Nauk Magicznych".

Walina poddała się na czterdziestym kroku („przed­staw jej walory wspólnego życia"). Ottorn napisał całą listę takich korzyści. Owo wyznanie uczuć przesłał przez swoich trzech kuzynów, którzy otrzymali srogi nakaz dopilnowania, by lista została przez Wahnę dokładnie przeczytana.

Walina zaprosiła wówczas Ottorna, aby omówić „wa­rianty współpracy".

— A rezultat współpracy siedzi tutaj — dumnie pod­sumował Otto. — Mam jeszcze brata i trzy siostry, nasz interes kwitnie, a małżeństwo moich rodziców jest bardzo udane. A ty mi o figurze gadasz!

A wy twierdzicie, że półkrasnoludy nie istnieją...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rok pierwszy

 

1

Początek dorosłego życia

Dorosłe samodzielne życie nie rozpoczęło się lekko.

Cichutko skradałam się po domu, piastując w ob­jęciach ogromniastą walizę. Władowałam do niej tylko najjniezbędniejsze rzeczy, a i tak nie mogłam jej podnieść, bałam się jednak wlec po podłodze — zgrzytanie waliz­ki po parkiecie na pewno zbudziłoby całą moją rodzinę. W salonie postawiłam oporny bagaż na podłodze, pode­szłam do stołu i wyciągnęłam z kieszeni list pożegnalny.

—      Widzę, że mimo wszystko zdecydowałaś się uciec? — dobiegł głos z kąta.

Wzdrygnęłam się.

—      Mama? A co tu robisz? Myślałam, że śpisz!

—      Śpię. Tu, na fotelu.

—      A jak się domyśliłaś, że...

—      Córcia, urodziłam cię i wychowałam. Zapomnia­łaś?

—      To nie jesteś przeciwna?

—     Jestem. Ale co mogę zrobić?

—     Mamuś, nie chcę gnuśnieć w tej dziurze! Chcę zdo­być wyższe wykształcenie, zostać wielkim magiem.

 

—      Wykształcenie zdobyłaś w Liceum Magii. Po co ci więcej? Przecież do prowadzenia własnej praktyki to zupełnie wystarczy. A później wyjdziesz za mąż...

—       Nie chcę wychodzić za mąż! Nie chcę! Nie chcę przeżyć całego życia tak, jak ty.

—      Czyli jak? W otoczeniu kochającej rodziny? Uwa­żasz, że to takie złe?

—      Właśnie tak! Niczego nie widujesz, nigdzie nie by­wasz, co może być gorszego?

—      Źle cię wychowaliśmy. Nie trzeba było pozwolić ci na czytanie tych wszystkich książek przygodowych.

Zamilkłyśmy, przypomniawszy sobie, że odkąd ukoń­czyłam Liceum Magii, maglowałyśmy ten temat już nie raz i nie dwa, i nawet nie dziesięć razy.

—...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl