[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiatowe bestselleryw Wydawnictwie AmberAMBERSREBRNASERIAJOHN ALTMAN D.W. BUFFAObserwatorzy Bezcenny wiadekTED BELL JOHN le CARREHawke Przyjań absolutnaTOM CLANCY MICHAEL CRICHTONZęby tygrysa Linia czasuCLIVE CUSSLER JOHN GRISHAMZłoty Budda Ława przysięgłychMICHAEL DiMERCURIO WILLIAM HEFFERNANFaza ataku Czas przeszłyLISA GARDNER JONATHAN KELLERMANGodzina zbrodni TerapiaROBERT LUDLUM Z zimnš krwišZdrada Tristana WILLIAM LANDAYDAVID MORRELL Akta DanzigeraNocna ucieczka MICHAEL PYECHRISTOPHER REICH Złodziej życiaBankier diabła PATRICK REDMONDCzarne słońcew przygotowaniuERIC van LUSTBADER JOHN le CARREDziedzictwo Bourne'a Perfekcyjne morderstwoLESLIE SILBERT JOHN GRISHAMSzpieg, wieczny tułacz Ostatni sędziaJOHNAETMANGRY SZPIEGÓWPrzekładWOJCIECH SZYPUŁAANBERTytuł oryginałuA GATHERING OF SPIESRedaktorzy seriiMAŁGORZATA CEBO-FONIOKZBIGNIEW FONIOKRedakcja technicznaANDRZEJ WITKOWSKIKorektaMAGDALENA KWIATKOWSKAIlustracja na okładceDANILO DUCAKOpracowanie graficzne okładkiSTUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBERSkładWYDAWNICTWO AMBERWydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetuhttp://www.amber.sm.plhttp://www.wydawnictwoamber.plOriginal English Ianguage edition Copyright Š 2000 by John Altman.Ali rights reserved including the right of reproduction in whole or in part in any form.This editioa published by arrangement with G.P. Putnam's Sons, a member of Penguin Putnam, Inc.For the Polish editionCopyright Š 2000 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.ISBN 83-241-1745-8Moim rodzicomNa myl o Niemcach często ogarnia mnie wielki smutek: jacyż potrafiš być wspanialijako jednostki, a zarazem jacy godni pogardy jako naród...GoethePROLOGNowy JorkGrudzień 1933Pod cieniutkš warstwš nieżnego puchu miasto wydawało się niemal ładne.Szły w stronę portu. Catherine słyszała stłumione dwięki piewanej bez entuzjazmukolędy, taj emnicze zawodzenie rogów mgłowych, łagodnš muzykę płynšcš nad rzekš.Przy płaszczu został jej tylko jeden guzik, tak że musiała przytrzymywać kołnierzrękš, żeby się nie rozchylał. Zastanawiała się, jakim cudem płaszcz Katariny wcišż wy-glšda jak nowy? Jak ona to robi, że tak łatwo odrywa się od codziennych trosk i wznosiponad nie - nieskazitelna, modnie ubrana, szczęliwa...Katarina opowiadała włanie o filmie, który niedawno oglšdała: Orzeł i sokół z Ca-rym Grantem i Carole Lombard. W jej zielonych oczach migotały żywe iskierki, opada-jšce na ramiona blond włosy falowały w rytm jej kroków; trajkotała wesoło, swobodnie.Catherine złapała się na myli, że Katarina mówi po angielsku lepiej niż ludzie, którzyspędzili w Stanach dwa razy więcej czasu; nawet ona sama miała silny akcent, któryzdradzał, że wychowała się w Bronksie. Jak to możliwe, na miłoć boskš? DlaczegoKatarinie wszystko przychodzi z takš łatwociš?W oddali jaki statek wchodził do portu. Rzekę Hudson rozwietlały tysišce tańczš-cych wiatełek. Catherine dostrzegła gwałtownš krzštaninę na nabrzeżu, ale w ciemno-ci nie mogła rozeznać szczegółów: widziała po prostu kłębišcš się, falujšcš masę ludz-kš. Na pokładzie grała orkiestra - mimo znacznej odległoci słyszała hałaliwš, pompa-tycznš muzykę.Wzdrygnęła się. Zmarzła. W ogóle nie powinna była nigdzie wychodzić. Pora wracaćdo domu.Odwróciła się, żeby zaproponować to Katarinie, lecz przyjaciółka zniknęła.Dopiero po chwili jš dostrzegła: szła po opustoszałym molo, wybiegajšcym dalekow głšb czarnych wód oceanu.- Katarino!- Chod! - dobiegła jš odpowied. - Chod do mnie!Katarina zniknęła za piramidš skrzyń.Catherine wytężyła wzrok. Nie pójdę za niš, pomylała. Jest póno, zimno, mam tylkojeden guzik przy płaszczu, a poza tym nie jestem taka jak ona. Nie lubię przygód, ciem-noci i nocnych wędrówek po dokach.Następnego dnia miała ić do nowej pracy i chciała zrobić na szefie jak najlepszewrażenie, a przynajmniej wyglšdać jako tako, kiedy spotkajš się na dworcu. Nie liczyłana bliższe kontakty, co to, to nie; był wprawdzie wdowcem, ale Catherine nie miałazłudzeń co do własnej atrakcyjnoci. Nie, nie żywiła najmniejszych nadziei. Tym nie-mniej pomysł rzetelnego przespania nocy wydawał się nader sensowny. Zależało jej, byprezentować się jak najlepiej, gdy pierwszy raz na niš spojrzy.Weszła na molo, zawahała się i zrobiła jeszcze jeden krok naprzód. Jeden Bóg wie-dział, kto mógł się tu czaić w samym rodku nocy. Mocniej cisnęła wyszywanš korali-kami torebkę. Nagły bryzg lodowatej wody przemoczył jej płaszcz. Zadrżała. Gdziepodziała się Katarina?- Katarino... - odezwała się. - Muszę wracać do domu.- Chod, tylko popatrz, Cat. Zaraz wracamy.- Na co mam popatrzeć?Pytanie pozostało bez odpowiedzi.Catherine jeszcze chwilę stała nieruchomo, przytrzymujšc rozchylajšce się poły płasz-cza. Poczuła ukłucie dziwnego, nieznanego uczucia; chwilę trwało, zanim rozpoznaław nim gniew. Dlaczego Katarina zacišgnęła jš na to opustoszałe molo akurat w przed-dzień rozpoczęcia nowej pracy? Zazdrociła jej, ot co! W Owen and Dunn co i rusznarażona była na podszczypywanie i niezdarne zaloty starego George'a Gardnera, Ca-therine za miała włanie wynieć się z miasta i zamieszkać w miłym domku na wsi w to-warzystwie powszechnie szanowanego człowieka. Katarina najwyraniej nie potrafi sięz tym pogodzić...To mieszne, zbeształa się w duchu. Przyszła się pożegnać. Jest mojš przyjaciółkš.Podeszła bliżej i zajrzała za skrzynie.- Katarino?Od poprzedniego razu minęły dwa lata.Ale wszystko poszło jak po male. Jej ciało automatycznie przejęło inicjatywę, nie cze-kajšc na wydawane przez umysł polecenia. Miała wrażenie, że obserwuje jakby z oddale-nia, jak sięga do torebki i wyjmuje nóż sprężynowy. Kciukiem wciska guzik zwalniajšcyostrze, a nóż otwiera się z metalicznym trzaskiem. Widziała siebie, jak opiera się plecamio skrzynię, czekajšc, aż Catherine znajdzie się w zasięgu jej ramion. A kiedy ta chwilanadeszła, lewš rękš otoczyła jej szyję od tyłu, wciskajšc palce do ust. Prawa dłoń uniosłanóż, znajdujšc właciwy kšt - łatwo, płynnie, jakby ćwiczyła to poprzedniej nocy.Ostrze wliznęło się między czwarte i pište żebro, trafiajšc prosto w serce CatherineDanielson.Catherine szarpnęła się i zadygotała, ale Katarina nie zwolniła ucisku. Przez kilkasekund ofiara szamotała się niemal zmysłowo, a potem z jej ust dobyło się słabe wes-tchnienie. Żyła jeszcze, lecz jej pier wypełniała się już krwiš: niebawem przebite sercew niej utonie.Katarina wycišgnęła nóż z rany i pozwoliła Catherine osunšć się na kamienie. Wytar-ła ostrze w jej sfatygowany płaszcz i wrzuciła nóż do wody.Potem działała szybko, nie spoglšdajšc na leżšce obok ciało. Znalazła nieduże karto-nowe pudełko, które sama wczeniej podrzuciła na molo. Wyjęła z niego dwie bezkształt-ne, obwišzane sznurami bryły złomu. Wolne końce lin przywišzała Catherine do kostek.Wiał przenikliwy, zimny wiatr, ate nie zwracała na niego uwagi. Z daleka dolatywały odczasu do czasu wiwaty - to pasażerowie schodzili z pokładu luksusowego liniowca nalšd. Orkiestra wcišż grała.Przywišzawszy ciężarki do nóg Catherine, wyprostowała się i krytycznym wzrokiemoceniła swoje dzieło. Zmarszczyła brwi i nagle - szybkim kopnięciem - zepchnęła ciałodo wody. Rozległ się bardzo głony plusk, a potem stłumiony syk, gdy wody oceanuzamknęły się nad ciałem Catherine.Zapadła cisza.Orkiestra zaczęła grać Don 't Blame Me.Katarina podniosła torebkę Catherine Danielson, wygrzebała z niej papierosa i zapa-liła go. Zarzuciła torebkę na ramię i ruszyła z powrotem na nabrzeże.ROZDZIAŁ 1Salisbury, WiltshireGrudzień 1942Jechali w milczeniu od dwudziestu minut i Winterbothamowi oczy zaczynały się jużkleić, gdy pułkownik Fredricks nagle się odezwał:- Wie pan co, profesorze? Jest pan zupełnie inny, niż się spodziewałem.Przez chwilę Winterbotham zastanawiał się, czy nie pucić uwagi mimo uszu; wie-dział, co pułkownik ma na myli, ale nie miał ochoty na słowne utarczki. Był cholerniezmęczony. Tylko duma - udręczona osobista duma, nad którš nigdy nie umiał zapano-wać - kazała mu zareagować:- To znaczy, pułkowniku?Fredricks zamiał się cicho.- Chyba oczekiwałem kogo, kto przypominałby dzikiego kota... Może rysia.Winterbotham wyjrzał przez okno, zwlekajšc z odpowiedziš. Na zewnštrz panowałaabsolutna ciemnoć; nie był w stanie dostrzec nawet granicy między lasem i niebem. Oddwóch lat co noc cała Anglia gasiła wszystkie wiatła. To dobrowolne sprowadzaniemroku chyba przynosiło efekty: Luftwaffe miała kłopoty z namierzaniem celów. Sękw tym, że ciemnoci stały się udrękš dla samych Anglików, realnš i nieznonš, choćprzede wszystkim psychicznš. Hitler nie wygrał wojny - przynajmniej na razie - alezmusił ich do krycia się w mroku, jak zwierzęta w jaskini.Winterbotham odwrócił wolno głowę i spojrzał na siedzšcego obok mężczyznę: Fre-dricks był wysoki i trupioblady. W mroku samochodowego wnętrza niewyranie maja-czyła jasna plama jego twarzy.- Rysia... - powtórzył wolno Winterbotham.- Ostrzegano mnie przed panem.- W takim razie przykro mi, że pana rozczarowałem.- Proszę mnie nie przepraszać, profesorze. Z prawdziwš przyjemnociš stwierdzam,że jest pan... - Fredricks zawiesił głos.- Oswojony?- Włanie - przytaknšł z ulgš pułkownik. - O to mi chodziło.- Oczekiwał pan, że zacznę się dopytywać, dokšd jedziemy. I że zrobię wszystko, byuprzykrzyć panu tę podróż.- Istotnie, przeszło mi to przez myl.- Zatem to Taylor pana po mnie przysłał.Fredricks nie odpowiedział.- Taylor zawsze mnie przeceniał - dodał Winterbotham, umiechem kwitujšc mil-czenie pułkownika.- Obawiam się, że nie mogę...- Nie pytałem o cel podróży, p... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl