[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SZKLARSKI ALFRED
Tomek w Gran Chaco
Wydanie polskie: 1987
OJCIEC I SYN
Lima, dnia 18 marca 1910 r.
Kochany Ojcze!
Przed wyruszeniem z Manaos na poszukiwanie zaginionego pana Smugi wysłałem list, w
którym informowałem Cię o zaistniałej niezwykle trudnej sytuacji. Wyprawa nasza, niestety,
tylko połowicznie osiągnęła cel. Odnaleźliśmy pana Smugę, potem jednak już nam się nie
poszczęściło. Wspaniały pan Smuga zapobiegł tragedii, lecz teraz nie tylko Jemu grozi
śmiertelne niebezpieczeństwo, razem z nim jest bowiem Tadek Nowicki.
Obecnie przebywam z Sally, Natką i Zbyszkiem oraz z kilkoma indiańskimi przyjaciółmi w
Limie w Peru i pospiesznie organizujemy następną wyprawę ratunkową. Niełatwe zadanie,
boję się, że pochopnie mógłbym popełnić jakiś błąd. Tak nam tu Ciebie brakowało, kochany
Ojcze! I nagle olbrzymia niespodzianka!
Właśnie napisałem do dyrektora banku w Iquitos w sprawie przekazu pieniędzy dla Tadka
Nowickiego i w odpowiedzi powiadomiono mnie, że Ty, kochany Ojcze, znajdujesz się już w
drodze z Manaos do Iquitos. Nawet nie potrafię wyrazić, jak olbrzymia radość ogarnęła nas
na wieść, że wkrótce będziesz z nami w Limie. Byłem tak wzruszony, jak niegdyś w Treście,
gdy po latach tragicznej rozłąki znów Cię ujrzałem. Nie będę ukrywał – popłakaliśmy się
wszyscy. Radość nasza jest tym większa, że Twoja wiedza i życiowe doświadczenie mogą
uchronić nas przed jakimś nierozważnym krokiem. Przecież chodzi o ratowanie życia naszych
najbliższych przyjaciół – Tadka Nowickiego i pana Smugi!
Domyślam się, że Twój nieoczekiwany przyjazd do Ameryki Południowej mimo woli
spowodował Tadek, który w tajemnicy przed nami wysłał Ci pełnomocnictwo na sprzedaż
swego jachtu i prosił o jak najszybsze przekazanie pieniędzy do banku w Iquitos. Aż się
dziwię, że właśnie Tadek, który zawsze najpierw uderza, a dopiero potem myśli, tym razem
okazał się najbardziej z nas wszystkich przewidujący. Jeszcze w drodze do Brazylii, gdy
markotno nam było, że nie mogłeś wyruszyć z nami, Kapitan pocieszał nas mówiąc: “Niezbyt
to roztropnie wyrzucać za burtę od razu wszystkie koła ratunkowe.” Miało to oznaczać, że
skoro taki doświadczony podróżnik, jak pan Smuga, przepadł bez wieści, to i nam również
może przydarzyć się coś złego, a wtedy z kolei Ty, Tatusiu, będziesz mógł pospieszyć nam z
pomocą. Przewidywania Tadka sprawdziły się.
Pan Nixon w Manaos zapewne już poinformował Cię o naszych dotychczasowych
poczynaniach, ponieważ za pośrednictwem banku w Iquitos powiadomiłem Go listownie o
przebiegu wyprawy i miejscu obecnego naszego pobytu. Mimo to, dla pewności, że już w
drodze do nas będziesz się orientował w sytuacji, jeszcze raz piszę o zaistniałych wypadkach.
Otóż po wielu perypetiach odnaleźliśmy pana Smugę, który podczas pościgu za
mordercami nieszczęsnego Johna Nixona, bratanka właściciela Kompanii Nixon-Rio
Putumayo, został wzięty do niewoli przez Indian Kampa w Gran Pajonalu. Kampowie
1
traktują Go jako swego białego wodza-maskotkę, co podnosi ich znaczenie u okolicznych
plemion. Zanim odnaleźliśmy pana Smugę, nie obyło się bez starcia z Kampami, którzy kryją
się przed białymi w głuszy Andów, w pobliżu ruin starożytnego miasta Inków, i zazdrośnie
strzegą swojej tajemnicy. Tylko dzięki mirowi, jaki posiada pan Smuga u Kampów,
doprowadzono nas do niego żywych. Zostaliśmy również uwięzieni.
Na nasze nieszczęście w tym właśnie czasie pobliski wulkan wznowił działalność.
Przesądni i zabobonni Kampowie sądzili, że wybuch wulkanu jest karą bogów, rozgniewanych
wtargnięciem białych intruzów do tajnej siedziby wolnych Kampów. Szaman orzekł, że dla
przebłagania bogów należy złożyć krwawą ofiarę z dwóch białych kobiet – Sally i Natki.
Miały być strącone w przepaść. Uratował je pan Smuga, który odkrył pomysłowe urządzenie,
sporządzone jeszcze przez inkaskich kapłanów, umożliwiające ocalenie piękniejszych kobiet
poświęcanych na ofiarę Słońcu. Podczas dopełniania obrzędu przebiegły szaman odgadł
podstęp i wtedy pan Smuga musiał go zabić, żeby nie mógł nas zdradzić.
Pan Smuga polecił mi wymknąć się z resztą członków wyprawy tajemnym podziemnym
korytarzem, sam zaś postanowił nadał pozostać u Kampów, aby ułagodzić ich gniew i opóźnić
pościg. Nie chciałem na to przystać. Kampowie mogli przecież srodze zemścić się na panu
Smudze. Tadek jednak stanowczo poparł pana Smugę. Twierdził, że tylko ja potrafię odnaleźć
właściwy kierunek w górskich bezdrożach. Cóż mogłem począć?! Trzeba było ratować
kobiety. W ostatniej chwili Tadek z własnej woli pozostał z panem Smugą. Nie miałem mu
tego za złe, ponieważ sam zamierzałem tak postąpić.
Udało się nam szczęśliwie dotrzeć do Limy, ale drżymy z niepokoju o naszych przyjaciół.
Przed rozstaniem uzgodniłem z panem Smugą, że mniej więcej za dwa miesiące będę czekał
na nich z nową wyprawą w pobliżu północnej granicy Boliwii. Pan Smuga oświadczył, że
wkrótce po naszej ucieczce również umknie z Tadkiem i obydwaj stawią się w umówionym
miejscu. Nie mam pojęcia jednak, w jaki sposób dokonają tego bez broni i ekwipunku!
Sytuacja jest nadzwyczaj groźna. Pan Smuga jest pewny, że Kampowie przygotowują
powstanie przeciwko białym w Montanii. Jeśli spóźnimy się z pomocą, cóż wtedy stanie się z
naszymi przyjaciółmi?! Nawet nie chcę o tym myśleć! Tylko Sally podtrzymuje nas na duchu,
twierdząc, że takich dwóch wspaniałych mężczyzn nie da sobie dmuchać w kaszę! Oby miała
rację!
1
Kampowie (Campa), zwani również Anti lub Chuncho - najpotężniejsze z plemion indiańskich w Peru, mówią
językiem arawak. Zamieszkują trójkąt rzek: Pachitea, Tambo i Perene, największe skupiska przy ujściach
Puyeni, Cheni i Anapati. Kampowie dzielą się na trzy gałęzie: Atiri - ci znad rzek Cheni i Tambo zachowują
prastare obyczaje; Antaniri w ostępach puszcz - rzadko stykają się z białymi; Amatsenge - ukrywający się w
lasach na wschodnich stokach Andów (pasmo Sira na południu Gran Pajonalu), najbardziej wrodzy białym
ludziom.
Nie warto tracić czasu na domysły. Musimy jak najprędzej wyruszyć z bronią i
ekwipunkiem. Próbuję organizować wyprawę. Nie mamy jednak zbyt wiele pieniędzy.
Kampowie wprawdzie nie przetrząsali nam kieszeni, ale to, co posiadamy, nie wystarczy.
Dlatego skontaktowałem się z dyrektorem banku w Iquitos. Poinformował mnie, że Ty lada
dzień masz być u niego, aby się dowiedzieć, gdzie jesteśmy. Dlatego list ten wysyłam na adres
banku.
Mieszkamy w Hotel Palace “Bolivar”, a nasi wierni towarzysze z plemienia Cubeo
korzystają z gościnności krewnych zmarłego przed rokiem pana inżyniera Habicha
2
. Indianie
źle się czuli w warunkach hotelowych. Nasz Dingo, dla większej swobody, przebywa razem z
nimi.
Kochany Tatusiu! Nie rozpisuję się teraz więcej. Opowiemy wszystko dokładniej
osobiście. Z utęsknieniem czekamy na Ciebie. Zastaniesz nas w hotelu. Pokój dla Ciebie już
zarezerwowany.
Całujemy Cię i mocno ściskamy...
Tomasz Wilmowski skończył czytanie na głos listu, który dopiero co napisał do ojca.
Wyczekująco spojrzał na żonę i kuzynostwo.
– Nie umiałabym napisać tak rozsądnego listu – pochwaliła Sally. – Nic dziwnego, że
wszystkie moje przyjaciółki na pensji w Australii zawsze prosiły, żebym czytała im listy od
ciebie!
Tomek uśmiechnął się do żony, po czym zapytał:
– Zbyszku, a twoje i Natki zdanie?
– Jasno i zwięźle przedstawiłeś sytuację. Jak słusznie napisałeś, wszystko opowiemy
szczegółowo po przybyciu twego ojca. Nareszcie ciężar spadł mi z serca! Jestem pewny, że
wujek potrafi znaleźć najlepsze wyjście z tych tarapatów. Dowodem na to, że pan Hagenbeck
nie wyraził zgody na jego wyjazd z nami, a teraz, proszę, wujek już jest w drodze do Iquitos!
Zaraz się zajmę wysłaniem listu.
– Chwileczkę, Zbyszku! – zaoponowała Sally. – Najpierw wszyscy go podpiszemy!
– Moi kochani, teraz i ja zaczynam nabierać nadziei – odezwała się Natasza. – Czy wy
jednak naprawdę sądzicie, że szlachetny pan Smuga i pan Nowicki zdołali się ocalić po naszej
ucieczce?! Ani na chwilę nie mogę przestać o nich myśleć!
– Jeszcze zatańczymy na weselu Tadzia Nowickiego, zobaczysz! – zapewniła Sally.
Natasza smutno się uśmiechnęła i wyszeptała:
– Gdybym tak mogła zobaczyć, co się teraz z nimi dzieje...
2
W 1979 r. odbyły się w Limie uroczystości związane z siedemdziesiątą rocznicą śmierci profesora Edwarda
Habicha, honorowego obywatela Peru. Habich zaangażowany został w 1869 r. przez rząd peruwiański do pracy
na stanowisku inżyniera rządowego i odegrał ogromną role w tworzeniu nowoczesnego Peru, podobnie jak
Ignacy Domeyko w Chile. Między innymi utworzył pierwszą w Ameryce Łacińskiej politechnikę (Escuela de
Construciones Civiles y Minas del Peru), której dyrektorem był do końca życia. Habich na wykładowców w tej
uczelni ściągnął z Paryża polskich inżynierów: Ksawerego Wakulskiego, Władysława Klugera i Feliksa
Kucharzewskiego.
OKO W OKO Z PUMĄ
Słońce chyliło się ku zachodowi, srebrząc czapy wiecznych śniegów i lodowców na
szczytach bezkresnych gór. Na wyżej położonych stokach jeszcze jaśniał pełny dzień, ale w
głębokim wąwozie już zaczynał słać się półmrok.
Wysoki, barczysty mężczyzna pewnie kroczył po urwistej górskiej ścieżynie. Na
pierwszy rzut oka mógł uchodzić za Indianina. Bujne włosy nosił krótko, równo przycięte
dookoła głowy, na twarzy nie miał zarostu, a miedziano-brązowy kolor skóry również
upodabniał go do krajowców. Był to jednak biały człowiek, ponieważ w przeciwieństwie do
Indian, chodzących w tych regionach prawie nago, miał na sobie koszulę, podniszczone
spodnie i trzewiki z nieco dłuższymi cholewkami. Chód jego przypominał sposób chodzenia
marynarzy. Bo też był to marynarz, kapitan Nowicki. Przyspieszał kroku; w oczach już
mieniła mu się bujna zieleń porastająca płaskie dno wąwozu, która tak bardzo kontrastowała z
nagimi, skalistymi i piarżystymi zboczami.
Nowicki nie lubił górskich wędrówek. Uważał, że jego herkulesowa budowa nie sprzyja
naśladowaniu lam
3
, które znajdowały przyjemność w karkołomnych wspinaczkach. Jednak
przewrotny los często płatał mu złośliwe figle. Obecnie właśnie przebywał w dziczy
peruwiańskiej na wschodniej stronie Andów, będących najdłuższą ciągłą barierą górską na
Ziemi i wysokością ustępujących jedynie najwyższym górom świata, Himalajom.
Nowicki, już trochę zmęczony, przystanął przy głazie, a po chwili usiadł na nim. żeby
wyrównać przyspieszony oddech. Spojrzał ku zachodowi. Zmrużył oczy. Promienie
zachodzącego słońca, jak w olbrzymim lustrze, odbijały się od lśniących lodowców.
Markotny odwrócił głowę w kierunku północnym. Tam piętrzyła się olbrzymia góra
wulkaniczna. Nowicki westchnął i mruknął:
– A niech to wieloryb połknie! Tam oślepiający lodowiec, a tutaj dla odmiany wulkan!
Gdzie spojrzysz, same górzyska, a co jedno to gorszy diabeł! Że też takiego morowego
kumpla jak nasz Smuga zawsze musi nieść licho do jakichś zapadłych zakamarków świata!
Sporo już mieliśmy z nim kłopotów... To w Afryce oberwał od Mulata zatrutym nożem, to
przepadł na bezdrożach Tybetu, to zaciągnął nas do łowców głów, no, a teraz udaje, że rządzi
3
Lamy, czyli bezgarbne wielbłądy Ameryki Południowej, są mieszkańcami gór. Rodzaj ten należy do rodziny
wielbłądów i obejmuje cztery gatunki: guanaki
(Lama Huanachus),
alpaki
(Lama pacos),
lamy
(Lama glamd)
i
wikunie
(Lama vicugna).
W Peru i Boliwii udomowiono lamy jeszcze w czasach przedkolumbijskich,
dostarczały cennej wełny, mięsa i mleka, a same były używane jako zwierzęta juczne. Alpaki są drugim z
rodzaju lam udomowionym zwierzęciem. Hoduje się je ze względu na szczególnie wartościowe długie, miękkie
runo, przeważnie białe, brązowe lub czarne, które w Andach zastępuje owczą wełnę. Wszystkie lamy są bardzo
czujne, obdarzone bystrym wzrokiem i słuchem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl