[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wysiêgnikiem, jaki widzia³em, nieomal nitat¹cy wysoko w ciemnoœciach,
sta³ poœrodku oczyszczonego placu, gdzie odbudowa dosz³a ju¿ do
stadium ukoñczenia wzmocnionych fundamentów.
 Poszliœmy wolno nad kana³em w stronê koœcio³a. S³ychaæ by³o wyraŸnie
organy i œpiew kobiecy. Brzmia³o to bardzo przyjemnie, spokojnie, swojs-
ko i têsknie; muzyka p³ynê³a ponad pociemnia³ymi wodami kana³u.
 - Nabo¿eñstwo widaæ trwa - powiedzia³em. - WejdŸ tam..:
 Przerwa³em po³apawszy siê nagle na widok m³odej blondynki w bia³ym
p³aszczu deszczowym z paskiem, która w³aœnie przechodzi³a.
 - Hej! - powiedzia³em.
 Dziewczyna by³a dobrze wyuczona, co robiæ, gdy j¹ zaczepia obcy
mê¿czyzna na pustej ulicy. Tylko spojrza³a na mnie i zaczê³a biec. Nie
ubieg³a daleko. Poœliznê³a siê na mokrych kamieniach, odzyska³a równo-
wagê, ale zrobi³a jeszcze tylko parê kroków, zanim j¹ dogoni³em. Przez
chwilê usi³owa³a siê wyrwaæ, potem da³a za wygran¹ i zarzuci³a mi rêce na
szyjê. Maggie podesz³a do nas z tym swoim purytañskim wyrazem twarzy.
 - Jakaœ dawna znajoma, panie majorze?
 - Od dzisiejszego rana. To jest Trudi. Trudi van Gelder.
 - A! - Maggie po³o¿y³a uspokajaj¹co d³oñ na jej ramieniu, ale Trudi
nie zwróci³a na ni¹ uwagi, objê³a mnie mocniej za szyjê i popatrzy³a mi
z zachwytem w twarz z odleg³oœci oko³o czterech cali.
 - Lubiê pana - oznajmi³a. - Pan_jest mi³y.
 - Tak, wiem, mówi³aœ mi. Do licha!
 - Co robiæ? - spyta³a Maggie.
 - Co robiæ? Trzeba j¹ odstawiæ do taksówki, wymknie siê przy pierw-
szych œwiat³ach na skrzy¿owaniu. Mo¿na postawiæ sto do jednego, ¿e ten
stary babsztyl, który ma jej pilnowaæ, zdrzemn¹³ siê, i ojciec pewnie teraz
przetrz¹sa ca³e miasto. Taniej by mu wypad³o kupiæ ³añcuch i kulê.
 Rozplot³em ramiona Trudi nie bez pewnych trudnoœci i podci¹gn¹³em
rêkaw na jej lewej rêce. Najpierw j¹ obejrza³em, a potem zerkn¹³em na
Maggie, która wytrzeszczy³a oczy, nastêpnie zaœ œci¹gnê³a wargi na widok
szpetnych œladów pozostawionych przez ig³y strzykawek. Opuœci³em rê-
kaw - Trudi, zamiast wybuchn¹æ p³aczem tak jak ostatnim razem, sta³a
i chichota³a, jakby to wszystko by³o ogromnie zabawne - i obejrza³em
drug¹ rêkê. Potem obci¹gn¹³em i ten rêkaw.
 - Nic œwie¿ego - powiedzia³em.
 - To znaczy, nie widzi pan niczego œwie¿ego - rzek³a Maggie.
 = A co mam zrobiæ? Kazaæ jej staæ tutaj, na, tym lodowatym deszczu,
robiæ strip-tease na brzegu kana³u w takt tej organowej muzyki? Zaczekaj
chwilê.
 - Dlaczego?
 - Chcê siê namyœliæ - odpar³em cierpliwie. _
Â
_6
Â
Namyœla³em siê wiêc, podczas gdy Maggie sta³a z wyrazem pos³usznego
wyczekiwania na twarzy, a Trudi, przytrzymuj¹c mnie zaborczo za rêkê,
wpatrywa³a siê we mnie z uwielbieniem. W koñcu zapyta³em:
- Nikt tam ciebie nie widzia³?
- O ile wiem, to nie.
- Ale Belindê widzieli?
- Oczywiœcie. Ale nie na tyle, aby j¹ potem poznaæ. Tam w œrodku
wszyscy maj¹ przykryte g³owy. Belinda ma na g³owie chustkê, na niej
kaptur p³aszcza, i siedzi w cieniu - to widzia³am z wejœcia.
- Wyci¹gnij j¹ stamt¹d. Zaczekaj, a¿ skoñczy siê nabo¿eñstwo, a potem
idŸ za Astrid Lemay. I staraj siê zapamiêtaæ mo¿liwie najwiêcej twarzy
osób bêd¹cych na nabo¿eñstwie.
Maggie spojrza³a na mnie z pow¹tpiewaniem.
- Obawiam siê, ¿e to bêdzie trudne.
- Dlaczego?
- Bo wszystkie s¹ podobne do siebie.
- A co one s¹?, Chinki?
- Wiêkszoœæ to zakonnice z Bibliami i tymi paciorkami u pasa. W³osów
ich nie widaæ, maj¹ na sobie te d³ugie czarne szaty i te bia³e...
- Maggie... - pohamowa³em siê z trudem - ja wiem, jak wygl¹daj¹
Â
- Tak, ale jest coœ innego. Prawie wszystkie s¹ m³ode i przystojne...
niektóre bardzo przystojne...
- Na to, ¿eby byæ zakonnic¹, nie musi siê mieæ twarzy jak po wypadku
autobusowym. Zadzwoñ do hotelu i podaj numer, pod którym mo¿na ciê
bêdzie z³apaæ. ChodŸ, Trudi. Do domu.
pod¹¿y³a za mn¹ dosyæ potulnie, najpierw pieszo, a potem taksówk¹,
w której przez ca³y czas trzyma³a mnie za rêkê i z wielkim o¿ywieniem
papla³a najró¿niejsze weso³e g³upstwa, niby ma³e dziecko zabrane nie-
spodziewanie na zabawê. Przed domem van Geldera kaza³em taksówce
czekaæ.
' Trudi zosta³a odpowiednio wy³ajana zarówno przez van Geldera, jak
Hertê, z t¹ gwa³townoœci¹ i surowoœci¹, które zazwyczaj maskuj¹ g³êbok¹
ulgê, po czym wyprowad¿ono j¹ z pokoju, przypuszczalnie do ³ó¿ka. Van
 lder nala³ dwa drinki z poœpiechem cz³owieka, który odczuwa potrzebê
wypicia czegoœ, i poprosi³, abym usiad³. Odmówi³em.
 - Czeka na mnie taksówka. Gdzie o tej porze mogê znaleŸæ pu³kownika
de  Graafa? Chcia³bym od niego po¿yczyæ samochód, najchêtniej szybki.
 Van Gelder uœmiechn¹³ siê.
_ - Nie zadajê panu ¿adnych pytañ. Pu³kownika znajdzie pan w jego
biurze. Wiadomo mi, ¿e dzisiaj pracuje do póŸna. - Podniós³ sw¹ szklan-
kê. - Tysi¹czne dziêki. By³em bardzo, bardzo niespokojny.
Â
 67
Â
 - Zaalarmowa³ pan policjê, ¿eby jej szuka³a?
 -Nieoficjalnie. - Van Gelder ¾œmiechn¹³ siê znowu, ale krzywo.
- Pan wie, dlaczego. Mam paru zaufanych przyjació³, ale w Amsterdamie
jest dziewiêæset tysiêcy ludzi.
 - Czy pan siê orientuje, dlaczego by³a tak daleko od domu?
 - W tym przynajmniej nie ma ¿adnej tajemnicy. Herta czêsto j¹ tam
prowadza... to znaczy do,tego koœcio³a. Wszyscy w Amsterdamie, którzy
s¹ rodem z Huyler, tam chodz¹. To jest koœció³ hugenocki, a w Huyler
równie¿ jest taki; no, mo¿e nie tyle koœció³, co lokal handlowy, którego
 w niedziele u¿ywaj¹ do odprawiania nabo¿eñstw. Herta wozi j¹ tam
równie¿. Obydwie czêsto je¿d¿¹ na tê wyspê. Te koœcio³y oraz park
 Vondel to jedyne wycieczki, jakie ma to dziecko.
 Herta wtoczy³a siê do pokoju i van Gelder spojrza³ na ni¹ niespokojnie.
 Z min¹, która mog³a ¾chodziæ za wyraz satysfakcji na jej drêtwej twarzy,
Herta potrz¹snê³a g³ow¹ i wytoczy³a œiê z powrotem.
 -No, Bogu dziêki. - Van Gelder opró¿ni³ szklankê. - ¯adnych
zastrzyków. ,
 - Tym razem nie. - Ja tak¿e opró¿ni³em moj¹ szklankê, po¿egna³em
siê i wyszed³em.
 Zap³aci³em taksówkarzowi na Marnixstraat. Van Gelder uprzédzi³ telefoni-
cznie de Graafa, ¿e przyje¿d¿am, tote¿ pu³kownik czeka³ na mnie. Je¿eli by³
zajêty, nic na to nie wskazywa³o. Jak zwykle wylewa³ siê z fotela, na którym
siedzia³, biurko przed nim by³o puste, brodê mia³ wspart¹ na palcach i kiedy
, wszed³em, óderwa³ oczy od nieœpiesznego kontemplowania nieskoñczonoœci.
 - Nale¿y przypuszczaæ, ¿e pan poczyni³ postêpy? - przywita³ mnie.
 - B³êdne przypuszczenie, niestety.
 - Co? ¯adnych widoków na szerok¹ drogê wiod¹c¹ do ostatecznego
rozwi¹zania?
 - Wy³¹cznie œlepe zau³ki.
 - S³ysza³em od inspektora, ¿e idzie o samochód.
 - Bardzo bym prosi³.
 - Czy mo¿na spytaæ, do czego jest panu potrzebny?
 = Do wje¿d¿ania w zau³ki. Ale w gruncie rzeczy nie o to chcê pana prosiæ.
- Tak te¿ myœla³em.
 - Chcia³bym dostaæ nakaz rewizji.
 - Po co?
 - Aby przeprowadziæ rewizjê - odpowiedzia³em cierpliwie. - Oczy-
wiœcie w obecnoœci wy¿szego funkcjonariusza czy funkcjonariuszy, aby to
by³o legalne.
 - U kogo? Gdzie?
 - U Morgensterna i Muggenthalera. Magazyn pami¹tek. Niedaleko
doków... nie znam adresu.
Â
68
Â
S³ysza³em o nich - kiwn¹³ g³ow¹ de Graaf. - Nie wiadomo mi
o niczym, co by ich obci¹¿a³o. A panu?
Nie..
; _. Wiêc dlaczego tak pana ciekawi¹?
 -._ Naprawdê nie mam pojêcia. Chcê siê w³aœnie dowiedzieæ, dlaczego
; mnie ciekawi¹. By³em w ich magazynie dzisiaj wieczorem.
zadynda³em mu przed oczami pêkiem wytrychów. ,
 - Zapewne pan _ wie, ¿e posiadanie takich narzêdzi jest nielegalne
~ powiedzia³ de Graaf surowo.
Schowa³em wytrychy do kieszeni.
 - Jakich narzêdzi?
 - Chwilowa halucynacja - odrzek³ de Graaf uprzejmie.
_-- Ciekawi mnie, dlaczego maj¹ zamek zegarowy w stalowych drzwiach
prowadz¹cych do ich biura. Ciekawi mnie ogromny zapas Biblii zgroma-
dzony w ich magazynie. - Nie napomkn¹³em o zapachu haszyszu oraz
cz³owieku zaczajonym za lalkami. - Ale najbardziej mnie interesuje
obejrzenie listy ich dostawców.
- Nakaz rewizji mo¿emy za³atwiæ pod byle pretekstem - powiedzia³
 Graaf. - Sam bêdê panu towarzyszy³. Bez w¹tpienia wyjaœni pan
bardziej szczegó³owo swoje zainteresowania jutro rano. A teraz co do tego
samochodu. Van Gelder ma doskona³¹ propozycjê. Za dwie minuty bêdzie
wóz policyjny ze specjalnym silnikiem, zaopatrzony we wszystko od
odbiornika nadawczo-odbiorczego â¿ po kùjdanki, ale wed³ug wszelkich pozo-
rów wygl¹daj¹cy na taksówkê. Rozumie pan, ¿e prowadzenie taksówki
nastrêcza pewne problemy.
H_-Bêdê siê stara³ nie zarabiaæ za du¿o na boku. Ma pan jeszcze
coœ ' dla _mnie?
'_ Te¿ za dwie minuty. Pañski samochód przywiezie pewne informacje
 _ura rejestrów.
istotnie w dwie minuty póŸniej na biurku de Graafa znalaz³a siê teczka.
obejrza³ jakieœ _ papiery. .
~ Astrid Lemay. Nazwisko prawdziwe, co mo¿e najdziwniejsze. Ojciec
holender, matka Greczynka. By³ wicekonsulem w Atenach, obecnie nie
¿yje. Miejsce pobytu matki nieznane. Lat dwadzieœcia cztery. Nie wiadomo
o niej nic negatywnégo = i niéwiele pozytywnego. Muszê powiedzieæ, ¿e
jej sytuacja jest trochê niejasna: Pracuje jako hostessa w nocnym lokalu
 inova", mieszka w ma³ym mieszkanku w pobli¿u. Ma jednego znanego
 krewnego, brata George'a, lat dwadzieœcia. A! To mo¿e pana zainte-
resowaæ. George spêdzi³ podobno szeœæ miesiêcy jako goœæ Jej Królews-
kiej Moœci. _
. - Narkotyki?
- Napad i usi³owanie rabunku, zdaje siê bardzo amatorska robota.
bpe_¾³ ten b³¹d, ¿e napad³ na detektywa w cywilu. Podejrzany o narkomaniê
Â
69
Â
- prawdopodobnie próbowa³ zdobyæ na to pieni¹dze. Nic wiêcej nie mamy.
- Wzi¹³ inny papier. - TÕn numer MOO 144, który pan mi poda³, jest
radiowym sygna³em wywo³awczym belgijskiego statku przybrze¿nego
, Marianne", który ma jutro przyp³yn¹æ z Bordeaur. Mam dosyæ sprawny
personel, nie?
 - Tak. Kiedy on przyp³ywa?
 - W po³udnie. Przeszukamy go?
 - Nic byœcie nie znaleŸli. Ale proszê, ¿ebyœcie nie zbli¿ali siê do niego.
Macie jakieœ dane co do dwóch pozosta³ych numerów?
 - Niestety nic co do 910020. Ani 2797. - Przerwa³ w zamyœleniu.
- A czy nie mo¿e to byæ dwù razy 797? Wie pan: 797797?
 - Wszystko mo¿e byæ.
 De Graaf wyj¹³ z szuflady ksi¹¿kê telefoniczn¹, potem od³o¿y³ j¹ i pod-
niós³ s³uchawkê.
 - Numer telefoniczny 79?797 - powiedzia³. - Proszê ustaliæ, kto jest
zapisany pod tym numerem. Zaraz.
 Siedzieliœmy w milczer¾u, dopóki telefon nie zadzwoni³. De Graaf s³ucha³
przez chwilê, od³o¿y³ shrchawkê.
 - Nocny loka³ "Balinova" - powiedzia³.
 - Sprawny personel ma szefa jasnowidza.
 - A dok¹d pana prowadzi to jasnowidztwo?
 -Do nocnego lokalu "Balinova". - Wsta³em. - Mam twarz dosyæ
³atw¹ do rozpoznania, nieprawda¿, pu³lcowniku?
 - To nie jest twarz, któr¹ siê zapomina. Te bia³e blizny. Nie uwa¿am,
¿eby pañski chirurg plastyczny naprawdê siê stara³.
 - Stara³ siê, i owszem. Stara³ siê ukryæ swoj¹ niemal ca³kowit¹ nie-
znajomoœæ chirurgii plastycznej. Czy nie ma pan tu, w komendzie, jakiejœ
ciemnej szminki?
 - Szminki? - Zamruga³ oczami, po czym uœmiechn¹³ siê szeroko. - No
nie, panie majorze! Charakteryzacja? W dzisiejszych czasach? Sherlock
Holmes umar³ ju¿ wiele lat temu.
 - Gdybym mia³ choæ w po³owie taki rozum jak Sherlock - powiedzia-
³em ociê¿ale - nie potrzebowa³bym ¿adnej charaktery¿acji.
Â
Rozdzia³ SZóStY
Â
Â
¯ó³to-czerwona taksówka, któr¹ mi przydzielono, wygl¹da³a zewnêtrz-
nie na ca³kiem normalnego opla, ale by³a wyposa¿ona w dodatkowy silnik.
w³o¿ono w ni¹ masê roboty. Mia³a wysuwan¹ policyjn¹ syrenê, wysuwane
policyjne œwiat³o migaj¹ce, a na tyle klapê, która siê opuszcza³a oœwiet-
laj¹c znak "Stop". Pod przednim siedzeniem by³y linki, torby opatrunkowe
æaz kanistry z gazem ³zawi¹cym, a w kieszeniach drzwiowych kajdanki
kluczykami. Bó_ jeden wie, co by³o w baga¿niku. I by³o mi to obojêtne.
hcia³em jedynie szybkiego samochodu i taki dosta³em.
Zajecha³em przed nocny lokal "Balinova", gdzie parkowanie by³o zaka-
uie, i zatrzyma³em siê na wprost stoj¹cego tam umundurowanego i uzbro-
jonego w pistolet policjanta. Kiwn¹³ prawie niedostrzegalnie g³ow¹ i od-
szed³ miarowym krokiem. Umia³ rozpoznaæ policyjn¹ taksówkê i nie chcia³
wyjaœniaæ oburzonym obywatelom, dlaczego mo¿e jej ujœæ na sucho wy-
kroczenie, które automatycznie kosztowa³oby ich mandat.
Wysiad³em, zamkn¹³em drzwiczki na klucz i przeszed³em przez chodnik
do wejœcia nocnego lokalu, nad którym migota³ neon "Balinova" oraz dwie
neonowe postacie tancerek hula-hula, aczkolwiek nie mog³em dopatrzeæ
siê _ ¿adnego zwi¹zku miêdzy Hawajami a Indonezj¹. Mo¿e mia³y to byæ
tancerki z Bali, ale jeœli tak, to by³y niew³aœciwie ubrane - czy rozebrane.
po _ obu stronach wejœcia znajdowa³y siê dwie du¿e gabloty, przeznaczone
na swoist¹ wystawê artystyczn¹, która bez nadmiernych obs³onek infor-
mowa³a o naturze rozkoszy kulturalnych oraz bardziej egzoterycznych
czynnoœci naukowych, jakie mo¿na by³o znaleŸæ wewn¹trz. Je¿eli trafia³ siê
_zn wizerunek m³odej damy, maj¹cej na sobie tylko kolczyki i bransoletki,
nic wiêcej, to wydawa³a siê niemal niestosownie wystrojona. Jednak¿e
jeszcze bardziej interesuj¹ce by³o kawowej barwy oblicze, które spojrza³o
na mnie z odbicia w szybie; gdybym nie wiedzia³, ¿e to ja, nie pozna³bym
siebie. Wszed³em do œrodka.
"Balinova", zgodnie z najlepsz¹, uœwiêcon¹ przez czas tradycj¹, by³a
lokalem ma³ym, dusznym, zadymionym i wype_ionym jak¹œ nieokreœlon¹
_or¾¹, której g³ównym sk³adnikiem zdawa³a siê byæ przypalona guma
która zapewne mia³a wprawiaæ klientów w nastrój odpowiedni do
Â
71
Â
maksymalnego delektowania siê oferowanymi im rozrywkami, ale w efe-
kcie wywo³ywa³a w ci¹gu paru sekund parali¿ powonienia. Nawet
bez wspó³dzia³ania snuj¹cych siê ob³oków dymu lokal by³ rozmyœlnie
Ÿle oœwietlony, poza jaskrawym reflektor_m skierowanym na œcenê,
która te¿ zgodnie ze zwyk³¹ praktyk¹ nie by³a wcale scen¹, tylko
ma³ym okr¹g³ym parkietem tanecznym poœrodku salki.
 Publicznoœæ sk³ada³a siê prawie wy³¹cznie z mê¿czyzn, których skala
wieku siêga³a od wyba³uszaj¹cych oczy m³odzieniaszków a¿ po dziarskich,
bystrookich osiemdziesiêciolatków, których sprawnoœci wzrokowej naj-
wyraŸniej nie przyæmi³o przemijanie lat. Prawie wszyscy byli dobrze
ubrani, gdy¿ amsterdamskie nocne lokale lepszej klasy - te, które nadal
gorliwie zaspokajâj¹ wyrafinowane gusty zblazowanych koneserów nie-
których sztuk plastycznych - nie s¹ przeznaczone dla ludzi ¿yj¹cych
z opieki spo³ecznej. Jednym s³owem lokale te nie s¹ tanie, _a "Balinova"
by³a bardzo, bardzo droga, jako jedna z nader nielicznych podejrzanych
spelunek w mieœcie. Na sali by³o kilka kobiet, lecz tylko kilka. Z ca³-
kowitym brakiem zaskoczenia ujrza³em Maggie i Belindê siedz¹ce przy
stoliku opodal drzwi i maj¹ce przed sob¹ jakieœ napoje md³ej barwy.
Obydwie mia³y obojêtne miny, przy czym mina Maggie by³a niew¹tpliwie
bardziej obojêtna. -
 Moja charakteryzacja zdawa³a siê chwilowo ca³kowicie zbyteczna. Nikt
na mnie nie spojrza³, kiedy wszed³em, i by³o ca³kiem jasne, ¿e nikt nie mia³
ochoty na mnie patrzeæ, rzecz chyba zrozumia³a w tych okolicznoœciach,
jako ¿e widzowie wytrzeszczali oczy, by nie uroniæ ¿adnego z estetycznych
niuansów czy symbolicznych znaczeñ oryginalnego i sk³aniaj¹cego do
przemyœleñ widowiska baletowego, które rozgrywa³o siê przed ich za-
chwyconymi oczyma i w którego toku kszta³tna m³oda dziewo_a, siedz¹ca
w piankowej k¹pieli, usi³owa³a przy akompaniamencie dysonansowego
³omotu i astmatycznego sapania'potwornej orkiestry, której sk¹din¹d nie
tolerowano by w fabryce kot³ów, pochwyciæ rêcznik chytrze umieszczony
poza jej zasiêgiem. Powietrze by³o naelektryzowane napiêciem, albowiem
publicznoœæ próbowa³a wyobraziæ sobie bardzo nieliczne mo¿liwoœci,
dostêpne dla nieszczêsnej dziewczyny. Usiad³em przy stoliku obok Belin-
dy i obdarzy³em j¹ uœmiechem, który w zestawieniu z moj¹ now¹ cer¹
musia³ byæ nader olœniewaj¹cy. Belinda odsunê³a siê szybko o jakieœ szeœæ
cali unosz¹c noœ nieco wy¿ej.
 - A pfe! - powiedzia³em. Obie dziewczyny obróci³y siê ku mnie, ja zaœ
wskaza³em g³ow¹ scenê. - Dlaczego któraœ z was nie pójdzie jej pomóc?
 Nast¹pi³o d³ugie milczenie, po czym Maggie zapyta³a bardzo powœci¹g-
liwie :
- Co siê panu sta³o, u licha?
- Jestém w przebraniu. Mów ciszej.
Â
72
Â
 - Ale. . . ale dzwoni³am do hotelu zaledwie przed paroma minutami
_-- powiedzia³a Belinda.
 - I nie szepcz tak¿e. Pu³kownik de Graaf skierowa³ mnie do tego lokalu.
ona przysz³a prosto tutaj?
 Kiwnê³y g³owami.
 - I ju¿ nie wychodzi³a?
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Pokrewne
- Home
- Alex Kava - W ułamku sekundy[JoannaC], KSIĄŻKI(,,audio,mobi,rtf,djvu), Nowy folder, Alex Kava - W ułamku sekundy[JoannaC]
- Aleksander Sołżenicyn - Dwieście lat razem t 1, E Książki także, Aleksander Sołżenicyn, Sołżenicyn Aleksander
- Al-Baz-Rania---Oszpecona, KSIĄŻKI(,,audio,mobi,rtf,djvu), Nowy folder, [TORRENTCITY.PL] Al-Baz Rania - Oszpecona [PL] [][]
- Aleksander Sołżenicyn - Oddział chorych na raka, E Książki także, Aleksander Sołżenicyn, Sołżenicyn Aleksander
- Aldous Huxley - Nowy wspaniały świat, Książki, Nowy wspaniały świat, Wersja e-book
- Altman John - Obserwatorzy, E Książki także, Altman, John
- Albert Camus - Upadek, ►Dla moli książkowych, Camus, Albert
- Aldiss Brian W. - Non stop, KSIĄŻKI, E-book, Aldiss Brian
- Al Mann - Six Columns, Ultimate Magic eBooks Collection
- All Pro Football 2K8 - ign, Poradniki Do Gier !
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- osy.pev.pl