[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Â
Alistair MacLean
Â
LALkA NA ³AñcUcHU
Â
Â
 Prze³o¿y³
Bronis³avV Zieliñski
Â
Â
Â
Â
Â
Â
 Agéncja Praw Autorskich
i Wydawnictwo "INTERART"
 Warszawa 1991
Â
Rozdzia³ pierwszy
Â
Â
Â
Â
 - Za kilka minut bêdziemy l¹dowali na lotnisku Schiphol w Amster-
damie. - Miodop³ynny, jednostajny g³os holeñderskiej stewardesy by³
dok³adnie taki sam jak w ka¿dej z wielu europejskich linii lotniczych.
- Proszê zapi¹æ pasy i zgasiæ papierosy. Mamy nadziejê, ¿e lot by³ dla
pañstwa przyjemny, i jesteœmy pewni, ¿e równie przyjemnie spêdz¹
pañstwo swój pobyt w Amsterdamie.
 Podczas przelotu rozmawia³em krótko z t¹ stewardes¹. Urocza dziew-
czyna, ale sk³onna do pewnego nie uzasadnionego optymizmu w swoim
pogl¹dzie na ¿ycie w ogóLnoœci, tote¿ nie mog³em zgodziæ siê z ni¹ co do
dwóch spraw: lot nie by³ dla mnie przyjemny i nie przewidywa³em, ¿ebym
przyjennie spêdzi³ mój pobyt w Amsterdamie. Lot nie by³ dla mnie
przyjemny, poniewa¿ ¿aden lot nie sprawia³ mi przyjemnoœci, odk¹d
przed dwoma laty silniki DC 8 nawali³y zaledwie w parê sekund po starcie,
doprowadzaj¹c do odkrycia dwóch rzeczy: ¿e pozbawiony napêdu od-
rzutowiec ma œlizgowe w³aœciwoœci bloku betonu oraz ¿e chirurgia plas-
tyczna mo¿e byæ bardzo przewlek³a, bardzo bolesna, bardzo kosztowna,
a czasem nie bardzo udana. Nie przewidywa³em te¿, ¿eby mi by³o przyje-
mnie w Amsterdamie, chocia¿ jest to bodaj najpiêkniejsze miasto na
œwiecie, z najbardziej przyjaznymi mieszkañcami, jakich mo¿na gdziekol-
wiek znaleŸæ. Po prostu sama natura moich s³u¿bowych podró¿y za granicê
automatycznie wyklucza cieszenié siê czym_kolwiek.
Kiedy wielki DC 8 linii KLM - nie jestem przes¹dny, ka¿dy samolot mo¿e
spaœæ z nieba - schodzi³ w dó³, rozejrza³em siê po jego zape³nionym
wnêtrzu. Zauwa¿y³em, i¿ wiêkszoœæ pasa¿erów najwyraŸniej podziela moje
przeœwiadczenie, ¿e latanie jest absolutnym ob³êdem; ci, którzy nie po-
s³ugiwali siê swoimi paznokciami do wyd³ubywania dziur w kaelemowslâej
tapicerce, siedzieli odchyleni do ty³u z przesadn¹ nonszalancj¹ albo te¿
gawêdzili z pogodnym" weso³ym o¿ywieniem dzielnych ludzi, którzy id¹ na
œmieræ z dowcipem na uœmiechniêtych ustach - takich, co mogli beztrosko
machaæ rêk¹ pe_Zym podziwu t³umom, kiedy ich wózek zaje¿d¿a³ pod
Â
5
Â
gilotynê. Krótko mówi¹c, dosyæ dobry przekrój rasy ludzkiej. WyraŸ-
nie praworz¹dni. Zdecydowanie nie zbrodniczy. Zwyczajni; nawet nijacy.
 Chocia¿ mo¿e to jest niesprawiedliwe - znaczy siê to, ¿e nijacy. A¿eby
ktoœ siê kwalifikowa³ do tej raczej niepochlebnej oceny, musz¹ istnieæ
jakieœ porównawcze punkty odniesienia, uzasadniaj¹ce jej zastosowanie;
na szczêœcie dla reszty pasa¿erów, w tym samolocie znajdowa³y siê dwie
osoby, przy których ka¿dy wygl¹da³by nijako.
 Obejrza³em siê na tê parê, siedz¹c¹ o trzy rzêdy za mn¹ po drugiej
stronie przejœcia. Ten mój ruch nie móg³ zwróciæ na mnie uwagi, poniewa¿
wiêkszoœæ mê¿czyzn, maj¹cych owe osoby w zasiêgu wzroku, nie robi³a
w³aœciwie nic innego od startu z lotniska Heathrow, tylko im siê przypat-
rywa³a; dlatego te¿ niepatrzenie na nie by³oby w³aœnie prawie gwaran-
towan¹ metod¹ zwrócenia ña siebie uwagi.
 Po prostu dwie dziewczyny siedz¹ce obok siebie. Prawie wszêdzie
mo¿na spotkaæ dwie dziewczyny siedz¹ce razem, ale trzeba by poœwiêciæ
najlepsze lata ¿ycia na znalezienie takich dwóch jak te. Jedna o w³osach
czarnych jak skrzyd³o kruka, druga olœniewaj¹ca platynowa blondynka,_
obydwie ubrane, wprawdzie sk¹po, w minisukienki - brunetka w bia³¹,
jedwabn¹, blondynka ca³a w czerni, obydwie zaœ obdarzone, o ile mo¿na
by³o dojrzeæ - a mo¿na by³o dojrzeæ ca³kiem sporo - figurami, które
jasno wykazywa³y, jak olbrzymie postêpy poczyni³y nieliczne wybrane
przedstawicielki p³ci ¿eñskiej od czasów Weñus z Milo. Nade wszystko
by³y uderzaj¹co piêkne, ale nie tym md³ym i pustym rodzajem niedojrza³ej
urody, która wygrywa konkurs o tytu³ Miss Œwiata; osobliwie do siebie
podobne, mia³y delikatnie ukszta³towan¹ budowê kostn¹, czyste rysy
i niew¹tpliwie cechy inteligencji, dziêki którym pozosta³yby piêkne nawet
w dwadzieœcia lat po tym, gdy zwiêd³e wczorajsze Miss Œwiata od dawna
ju¿ zrezygnowa³yby z nierównego wspó³zawodnictwa.
 Blondynka uœmiechnê³a siê do mnie uœmiechem zarazem figlarnym
i prowokacyjnym, ale przyjaznym. Pos³a³em jej beznamiêtne spojrzenie,
a poniewa¿ pocz¹tkuj¹cemu chirurgowi plastycznemu, który nade mn¹
pracowa³, nie ca³kiem siê uda³o dopasowaæ obydwie strony mej twarzy,
mojemu beznamiêtnemu spojrzeniu wyraŸnie brakuje zachêty - mimo to
jednak uœmiechnê³a siê do mnie. Brunetka tr¹ci³a sw¹ towarzyszkê, która
zerknê³a na ni¹, spostrzeg³a karc¹ce zmarszczenie brwi, skrzywi³a siê
i przesta³a uœmiechaæ. Popatrzy³em w inn¹ stronê.
 Byliœmy teraz niespe_ta dwieœcie jardów od koñca pasa startowego i aby
oderwaæ myœli od prawie ca³kowitej pewnoœci, ¿e podwozie rozleci siê;
gdy tylko dotknie ñawierzchni, odchyli³em siê do ty³u, przymkn¹³em oczy
i zacz¹³em rozmyœlaæ o obydwu dziewczynach. Przysz³o mi do g³owy, ¿e
bez wzglêdu na wszelkie moje niedostatki nikt nie móg³by twierdziæ, ¿e
dobieram sobie wspó³pracowników bez uwzglêdniania pewnych estetycz-
niejszych aspektów ¿ycia. Maggie, owa brunetka, dwudziestosiedmiolet-
nia, pracowa³a ze mn¹ od przesz³o piêciu lat; wybitnie inteligentna,
metodyczna, staranna, dyskretna, niezawodna, prawie nigdy nie pope³-
nia³a b³êdów, w naszym zawodzie nie ma czegoœ takiego, jak osoba, która
nigdy nie pope³nia³a b³êdów. Co wa¿niejsze, lubiliœmy siê z Maggie od lat,
a to jest niemal podstawowy element tam, gdzie chwilowa utrata wzajem-
nego zaufania i wspó³zale¿noœci mo¿e mieæ konsekwencje nieprzyjemnej
i trwa³ej natury; o ile mi jednak wiadomo, nie lubiliœmy siê nadmiernie, to
bowiem mog³oby byæ równie fatalne.
 Belinda, dwudziestodwuletnia blondynka, pary¿anka, pó³ Francuzka, pó³
Angielka, wykonuj¹ca teraz swoje pierwsze zadanie operacyjne, by³a dla
mnie prawie zupe³n¹ niewiadom¹. Nie zagadk¹, po prostu nie znan¹ jako
ludzka istota; kiedy S¾reté wypo¿ycza komuœ jednego ze swoich agentów,
a w³aœnie wypo¿yczy³a mi Belindê, za³¹czane akta owego agenta s¹ tak
wszechstronne, ¿e ¿aden istotny fakt z ¿ycia czy przesz³oœci owej osoby nie
jest tam pominiêty. Wszystkim, co zdo³a³em dotychczas zaobserwowaæ na
p³aszczyŸnie esobistej, by³o to, ¿e Belindzie zdecydowanie brakowa³o owego
szacunku - je¿eli ju¿ nie bezgranicznego podziwu - którym m³odzi powinni
darzyæ starszych oraz prze³o¿onych w swoim zawodzie, czym by³em w tym
wypadku w³aœnie ja. Jednak¿e cechowa³a j¹ ta spokojna, przedsiêbiorcza
sprawnoœæ, która by³a znacznie wa¿niejsza od wszelkich zastrze¿eñ, jakie
Belinda mog³a mieæ w stosunku do swego pracodawcy.
 ¯adna z dziewczyn nie by³a dot¹d w Holandii, co stanowi³o jedn¹
z g³ównych, przyczyn, ¿e mi teraz towarzyszy³y; poza tym ³adne dziew-
czyny s¹ w naszym nie³adnym zawodzie rzadsze ni¿ futra w Kongo, i przez
to mog¹ mniej zwracaæ na siebie uwagê ludzi podejrzliwych i pod³ych:
 DC 8 dotkn¹³ ziemi, podwozie pozosta³o w ca³oœci, wiêc otworzy³em
oczy i zacz¹³em rozmyœlaæ o pilniejszych sprawach. Duclos. Jimmy Duclos
oczekiwa³ mnie na lotnisku Schiphol i Jimmy Duclos mia³ mi coœ wa¿nego
i pilnego do zakomunikowania. Zbyt wa¿nego, by to przesy³aæ, nawet
w zaszyfrowanej formie, normaln¹ drog¹; zbyt pilnego, by czekaæ na
us³ugi kuriera dyplomatycznego naszej ambasady w Hadze. Nie zastana-
wia³em siê nad prawdopodobn¹ treœci¹ tej wiadomoœci; mia³em siê z ni¹
zapoznaæ za piêæ minut. I wiedzia³em, ¿e bêdzie tym, czego chcia³em.
ród³a informacji Duclosa by³y nienaganne, same informacje zawsze pre-
cyzyjne i stuprocentowo œcis³e. Jimmy Duclos nie pope³nia³ b³êdów
- przynajmniej takiej natury.
 DC 8 zwalnia³ i ju¿ widzia³em krokodylowy "rêkaw" siêgaj¹cy skosem
od g³ównego budynku, gotów przywrzeæ do wyjœcia z samolotu, kiedy ten
siê zatrzyma. Odpi¹³em pas, wsta³em, zerkn¹³em na Maggie i Belindê bez
¿adnego wyrazu czy oznak rozpoznania i ruszy³em ku wyjœciu, kiedy
samolot by³ jeszcze w ruchu, co jest posuniêciem Ÿle widzianym przez linie
Â
6 7
Â
lotnicze, a ju¿ z pewnoœci¹, tak jak w tym wypadku, przez innych pasa¿erów
w samolocie, których miny wyraŸnie trn_ltazywa³y, ¿e znajduj¹ siê w obecnoœci
zarozunia³ego i prostackiego gbura, który nie mo¿e zaczekaæ na zajêcie
swojego miejsca wœród reszty cierpliwej i ustawiaj¹cej siê w kolejce rasy
ludzkiej. Nie zwróci³em na nich ¿adnej uwagi. Ju¿ dawno pogodzi³em siê ze
œwiadomoœci¹, ¿e popularnoœæ nie bêdzie nigdy moim udzia³em.
 Stewardesa uœmiechnê³a siê jednak do mnie, ale nie by³ to wyraz
uznania ani dla mojej powierzchownoœci, ani osobowoœci. Ludzie uœmie-
chaj¹ siê do innych ludzi, kiedy ci budz¹ w nich respekt czy lêk, albo jedno
i drugie. ilekroæ podró¿ujê samolotem - poza okresami, gdy jestem na
urlopie, co nastêpuje mniej wiêcej raz na piêæ lat - wrêczam stewardesie
niewielk¹ zaklejon¹ kopertê do przekazania kapitanowi samolotu, a kapi-
tan, który zazwyczaj, tak samo jak ka¿dy, lubi zaimponowaæ ³adnej dziew-
czynie, na ogó³ ujawnia jej treœæ, sk³adaj¹cej siê z mnóstwa bzdur na temat
absolutnego pierwszeñstwa we wszelkich okolicznoœciach, co jest z regu³y
ca³kowicie niepotrzebne poza tym, ¿e zapewnia nienaganny i natychmiast
podany obiad, kolacjê oraz us³ugi barowe. Natomiast ca³kowicie potrzeb-
ny jest inny przywilej, z którego korzysta kilku moich kolegów, a tak¿e ja
sam - stosowane do dyplomatów zwolnienie od rewizji celnej, co jest
korzystne, poniewa¿ baga¿ mój zwykle zawiera parê sprawnie dzia³aj¹-
cych pistoletów, ma³y, ale przemyœlnie zaprojektowany zestaw narzêdzi
w³amywacza oraz kilka innych niecnych przyborów, na ogó³ Ÿle widzia-
nych przez w³adze imigracyjne bardziej rozwiniêtych krajów. Nigdy nie
noszê przy sobie broni w samolocie, bo poza faktem, ¿e œpi¹cy cz³owiek
mo¿e niebacznie ods³oniæ podramienn¹ kaburê siedz¹cemu obok pasa¿e-
rowi powoduj¹c tym masê niepotrzebnej konsternacji, tylko szaleniec
móg³by wystrzeliæ w ciœnieniowej kabinie nowoczesnego samolotu. Co
w³aœnie wyjaœnia zdumiewaj¹ce sukcesy porywaczy samolotów; skutki
implozji.mog¹ bowiem byæ nieodwracalne.
 Drzwi wyjœciowe otworzy³y siê i wkroczy³em do "rêkawa" z blachy
falistej. Paru pracowników lotniska usunê³o siê uprzejmie na bok, gdy ich
mija³em zmierzaj¹c do jego drugiego koñca, który wychodzi³ na halê
dworca lotniczego i dwa ruchome chodniki przenosz¹ce pasa¿erów do
strefy imigracyjnej oraz w odwrotnym kierunku.
 Przy koñcu chodnika sun¹cego na zewn¹trz sta³ ty³em do niego jakiœ
mê¿czyzna. By³ œredniego wzrostu, szczup³y i zgo³a niepoci¹gaj¹cy. Mia³
ciemne w³osy, g³êboko pobru¿d¿on¹, smag³¹ twarz, zimne, czarne oczy
i w¹sk¹ szparê tam, gdzie powinny by znajdowaæ siê usta; nie by³ akurat
typem cz³owieka, którego bym zachêca³ do odwiedzania mojej córki. Ale
ubrany by³ dosyæ przyzwoicie w czarny garnitur i czarny p³aszcz, i chocia¿
nie stanowi to kryterium przyzwoitoœci, trzyma³ w rêce du¿¹ i najwyraŸniej
nowiutk¹ torbê lotnicz¹.
Â
 Jednak¿e nie obchodzili nutie nie istniej¹cy konkurenci do r¹k nie
istniej¹cych córek. Znalaz³em siê ju¿ dostatecznie daleko, by siê obejrzeæ
na ruchomy chodnik prowadz¹cy do hali lotniska, Zni której teraz sta³em.
By³o na nim czterech ludzi, a pierwszego z nich, wysokiego, chudego,
szaro ubranego mê¿czyznê o cienkim w¹siku i wszystkich zewnêtrznych
znamionach zamo¿nego buchaltera, pozna³em od razu. Jimmy Duclos. Moj¹
pierwsz¹ myœl¹ by³o, ¿e musia³ uwa¿aæ swoje informacje za naprawdê
donios³e i pilne, skoro zjawi³ siê tutaj na moje spotkanie. Drug¹ moj¹ myœl¹
by³o, ¿e musia³ podrobiæ przepustkê policyjn¹, aby siê dostaæ tak daleko
na dworzec lotniczy, to zaœ wydawa³o siê logiczne, poniewa¿ by³ mistrzow-
skim fa³szerzem_ Trzeci¹ moj¹ myœl¹ by³o; ¿e post¹pi³bym uprzejmie
i przyjaŸnie, gdybym pomacha³ rêk¹ i uœmiechn¹³ siê do niego, co te¿
zrobi³em. On tak¿e pomacha³ rêk¹ i uœmiechn¹³ siê do mnie.
 Uœmiech ten trwa³ ledwie sekundê i niemal natychmiast zastyg³ w wyraz
ca³kowitego przera¿enia. Wtedy zauwa¿y³em niemal podœwiadomie_ ¿e
linia wzroku Duclosa przesunê³a siê odrobinê.
 Obejrza³em siê szybko. Smag³y mê¿czyzna w ciemnym ubraniu i p³asz-
czu nie sta³ ju¿ ty³em do ruchomego chodnika. Obróci³ siê o sto osiem-
dziesi¹t stopni, twarz¹ do niego, a torba lotnicza nie zwisa³a mu ju¿ w rêce,
ale znalaz³a siê dziwnie wysoko pod pach¹.
 Ci¹gle nie wiedz¹c, co siê œwiêci, zareagowa³em instynktownie i podsko-
czy³em do cz³owieka w czarnym p³aszczu. Przynajmniej zebra³em siê do
skoku. Jednak¿e trzeba mi by³o ca³ej d³ugiej sekundy, aby zareagowaæ,
a mê¿czyzna natychmiast - i to naprawdê natychmiast - pokaza³ ca³kowicie
przekonywaj¹co zarówno dla siebie, jak dla mnie, ¿e sekunda a¿ nadto mu
wystarcza na wykonanie ka¿dego gwa³townego manewru, jaki chce zrobiæ.
On by³ przygotowany, ja nie, i okaza³ siê w istocie bardzo gwa³towny. Ledwie
ruszy³em z miejsca, okrêci³ siê ostro, konwulsyjnie o æwieræ obrotu i r¹bn¹³
mnie w splot brzuszny kantem swej torby lotniczej.
 Torby lotnicze zazwyczaj s¹ miêkkie i wiotkie. Ta taka nie by³a. Nigdy
nie zosta³em uderzony kafarem do wbijania pali i wcale tego nie pragnê,
ale obecnie mam pewne pojêcie, jakie to mo¿e byæ uczucie. Efekt by³
mniej wiêcej ten sam. Zwali³em siê na pod³ogê, tak jakby jakaœ gigantycz-
na rêka podciê³a mi nogi, i leg³em tam bez ruchu. By³em jednak zupe³nie
przytomny. Widzia³em, s³ysza³em, mog³em do pewnego stopnia oceniaæ,
_co siê dzia³o doko³a mnie. Ale nie mog³em nawet siê wiæ, do czego mia³em
wy³¹cznie sk³onnoœæ w owym momencie. S³ysza³em o pora¿aj¹cych szo-
kach umys³owych; pierwszy raz dozna³em ca³kowicie pora¿aj¹cego szoku
fizycznego.
 Wszystko zdawa³o siê dziaæ œmiesznie powoli. Duclos rozejrza³ siê
rozpaczliwie dooko³a, ale nie mia³ sposobu wydostaæ siê z tego ruchome-
go chodnika. Zawróciæ nie móg³, bo trzej mê¿czyŸni st³oczyli siê tu¿ za nim
Â
9
Â
- trzej mê¿czyŸni którzy zdawali siê ca³kiem nieœwiadomi tego, co siê
dzia³o; dopiero póŸniej, znacznie póŸniej uprzytomni³em sobie, ¿e musieli
byæ wspólnikami cz³owieka w ciemnym ubraniu, umieszczonymi tam po to,
aby Duclos nie mia³ innego wyboru, jak tylko posuwaæ siê naprzód wraz
z tym ruchomym chodnikiem, na spotkanie œmierci. Dzisiaj uwa¿am, ¿e
by³a to dokonana z najbardziej diaboliczn¹ zimn¹ krwi¹ egzekucja, o jakiej
s³ysza³em, chocia¿ w swoim ¿yciu nas³ucha³em siê wielu historii o ludziach,
którzy nie doszli do kresu swych dni w sposób zamierzony przez Stwórcê.
 Mog³em poruszaæ oczami, wiêc to zrobi³em. Spojrza³em na torbê lotnicz¹
i oto z jednego jej koñca, spod klapy, stercza³ podziurkowany jak durszlak
cylinder t³umika. To by³ ten kafar, który spowodowa³ mój chwilowy parali¿
- mia³em nadziejê, ¿e tylko chwilowy - a z uwagi na si³ê, z jak¹ zosta³em
uderzony, zdziwi³em siê, ¿e nie zgi¹³ siê we dwoje. Spojrza³em na cz³owie-
ka, który trzyma³ broñ w prawej d³oni ukrytej pod klap¹ torby. W tej
smag³ej twarzy nie by³o ani zadowolenia, ani wyczekiwania - po prostu
spokojna pewnoœæ zawodowca, który wie, jak dobrze wykonuje swoj¹
robotê. Gdzieœ czyjœ odcieleœniony g³os oznajmi³ o wyl¹dowaniu KL 132
z Londynu - samolotu, którym przybyliœmy. Pomyœla³em mgliœcie i niedo-
rzecznie, ¿e nigdy nie zapomnê numeru tego lotu, ale przecie¿ zdarzy³oby
siê to samo bez wzglêdu na lot, który bym wybra³, bo Duclos musia³
umrzeæ, zanim by siê ze mn¹ zobaczy³.
 Spojrza³em na Jimmy'ego Duclosa; mia³ twarz cz³owieka skazanego na
œn¾eræ. Malowa³a siê na niej rozpacz, ale rozpacz spokojna i opanowana,
kiedy siêga³ g³êboko w zanadrze swego p³aszcza. Trzej mê¿czy¿ni za nim
padli na ruchomy chodnik i te¿ dopiero du¿o póŸniej zrozumia³em co to
znaczy³o. Duclos wydoby³ rewolwer i w tej¿e chwili rozleg³o siê st³umione
pukniêcie i w po³owie lewej klapy jego p³aszcza ukaza³a siê dziurka.
Targn¹³ siê konwulsyjnie, pochyli³ w przód i upad³ na twarz; ruchomy
chodnik poniós³ go do hali i jego zw³oki potoczy³y siê na mnie.
 Nigdy nie bêdê mia³ pewnoœci, czy inoja ca³kowita bezczynnoœæ w ci¹gu
tych kilku sekund poprzedzaj¹cych œmieræ Duclosa wynika³a z rzeczywis-
tego fizycznego parali¿u, czy te¿ porazi³a mnie nieuchronnoœæ, z jak¹
zgin¹³. Nie jest to myœl, która bêdzie mnie przeœladowa³a, poniewa¿ nie
mia³em broni i nic nie mog³em zrobiæ. Po prostu jest to dosyæ ciekawe, bo
nie ma w¹tpliwoœci, ¿e dotkniêcie jego zw³ok natychmiast podzia³a³o na
mnie o¿ywczo.
 Nie by³o to cudowne ozdrowienie. Ogarnê³a mnie fala md³oœci, a w mia-
rê jak mija³ põerwszy szok po uderzeniu, brzuch zacz¹³ mnie boleæ nie na
¿arty. Bola³o mnie te¿ czo³o, i to bynajmniej nie lekko, poniewa¿ upadaj¹c
musia³em uderzyæ g³ow¹ o pod³ogê. Jednak¿e w pewnym stopniu po-
wróci³o mi panowanie nad miêœniami, wiêc dŸwign¹³em siê ostro¿nie na
nogi - ostro¿nie, bo z uwagi na md³oœci i otumanienie by³em przygotowa-
ny na to, ¿e w ka¿dej chwili dokonam mimowolnego powrotu na pod³ogê.
Ca³a sala ko³ysa³a siê ogromnie niepokoj¹co _ stwierdzi³em, ¿e niezbyt
dobrze widzê, tote¿ doszed³em do wniosku, i¿ uderzenie g³ow¹ musia³o
uszkodziæ mi wzrok, co by³o bardzo dziwne, gdy¿ zdawa³ siê dzia³aæ
ca³kiem sprawnie, póki le¿a³em na pod³odze. A potem uœwiadomi³em
sobie, ¿e powieki mam zlepione i kiedy zbada³em to d³oni¹ odkry³em
przyczynê: krew - jak mi siê przez chwilê mylnie wydawa³o, masa
krwi - œcieka³a z rozciêcia na czole tu¿ pod w³osami. Witamy w Am-
sterdamie = pomyœla³em i wydoby³em chusteczkê; dwa potarcia ni¹
i wzrok znowu mia³em stuprocentowy.
 Ca³a sprawa od pocz¹tku do koñca nie mog³a trwaæ d³u¿ej ni¿ dziesiêæ
sekund, ale ju¿_k³êbi³ siê doko³a zaniepokojony t³um, tak jak to zawsze
bywa w podobnych wypadkach; czyjaœ nag³a œmieræ, gwa³towna œmieræ,
jest dla ludzi tym samym, co otwarty s³oik miodu dla pszczó³; uœwiadomie-
nie sobie istnienia jednego i drugiego natychmiast œci¹ga imponuj¹c¹ ich
liczbê z miejsc, które kilka sekund przedtem wydawa³y siê obrane z wszel-
kiego ¿ycia. '
 ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Pokrewne
- Home
- Alex Kava - W ułamku sekundy[JoannaC], KSIĄŻKI(,,audio,mobi,rtf,djvu), Nowy folder, Alex Kava - W ułamku sekundy[JoannaC]
- Aleksander Sołżenicyn - Dwieście lat razem t 1, E Książki także, Aleksander Sołżenicyn, Sołżenicyn Aleksander
- Al-Baz-Rania---Oszpecona, KSIĄŻKI(,,audio,mobi,rtf,djvu), Nowy folder, [TORRENTCITY.PL] Al-Baz Rania - Oszpecona [PL] [][]
- Aleksander Sołżenicyn - Oddział chorych na raka, E Książki także, Aleksander Sołżenicyn, Sołżenicyn Aleksander
- Aldous Huxley - Nowy wspaniały świat, Książki, Nowy wspaniały świat, Wersja e-book
- Altman John - Obserwatorzy, E Książki także, Altman, John
- Albert Camus - Upadek, ►Dla moli książkowych, Camus, Albert
- Aldiss Brian W. - Non stop, KSIĄŻKI, E-book, Aldiss Brian
- Alex Jones - 9-11 Descent into Tyranny (2002), New World Order - 9-11
- Aleksander Bruckner - Mitologia słowiańska i polska, !!! 2. Do czytania, ciekawe
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- paranormalne.htw.pl