[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Alistair Maclean Stacja arktyczna "Zebra"
Â
Rozdział 1 James D. Swanson, komandor podporucznik amerykańskiej Marynarki
Wojennej był pulchny, niewysoki i zbliżał się do czterdziestki. Różowa twarz
cherubina, kruczoczarne włosy i zmarszczki, promieniujące od oczu i okalające
usta, efekt skłonności do śmiechu, wszystko to tworzyło obraz człowieka, który
zawsze jest duszą towarzystwa. Tak go przynajmniej oceniałem na pierwszy rzut
oka. Jednak rozsądek podpowiadał, że u kogoś wyznaczonego na stanowisko dowódcy
najnowocześniejszego atomowego okrętu podwodnego powinienem zauważyć także inne
cechy. Przyjrzawszy się więc uważniej dostrzegłem to, co przeoczyłem na początku
z powodu zimowego zmierzchu i wilgotnej szarej mgły nad zatoką Clyde. Jego oczy.
W niczym nie przypominajÄ…ce oczu dowcipnego bon vivanta. Najzimniejsze,
najbystrzejsze szare oczy, jakie zdarzyło mi się spotkać. Świdrowały na wskroś,
cięły niczym chirurg lancetem, dokładne jak elektronowy mikroskop. Taksujące.
Swanson zmierzył najpierw mnie, potem dokument, który trzymał w dłoni, wyników
po sobie nie dał poznać. - Przykro mi, doktorze Carpenter. - Głos miał cichy i
uprzejmy, ale żalu w nim nie wyczułem. Schował telegram z powrotem do koperty i
wręczył mi ją ze słowami: - Nie mogę zaakceptować ani tego telegramu jako
upoważnienia, ani pana jako pasażera. Nie ma w tym nic osobistego, rozumie pan.
Mam jednak swoje rozkazy. - Niewystarczające upoważnienie? - Wyjąłem telegram
wskazując na podpis: - To według pana sygnatura czyściciela szyb w Admiralicji?
To nie było zabawne i gdy spojrzałem na niego w półmroku, pomyślałem, że chyba
przeceniłem jego poczucie humoru. Sprecyzował: - Admirał Hewson jest dowódcą
Wschodnich Dywizji N$a$t$o. Pod jego komendę przechodzę podczas manewrów. W
każdej innej sytuacji odpowiadam przed Waszyngtonem. I to jest ta inna sytuacja,
a zresztą mógł pan, doktorze Carpenter, zaaranżować wysłanie telegramu przez
kogo bądź w Londynie. Nie jest on zresztą na odpowiednim formularzu. Przeoczył
niewiele, ale niepotrzebnie był tak podejrzliwy. Powiedziałem: - Mógłby pan
rozmawiać z admirałem przez radiotelefon, komandorze. - Owszem, ale tylko
akredytowani obywatele amerykańscy mają prawo wstępu na okręt, a upoważnienie
musi wyjść z Waszyngtonu. - Od szefa Sekcji Podwodnych Działań Bojowych lub
głównodowodzącego Atlantycką Flotą Podwodną? Przytaknął powoli i z rozmysłem, a
ja mówiłem dalej: - To proszę zatelefonować do nich, żeby się skontaktowali z
admirałem Hewsonem. Mamy mało czasu, komandorze. Mógłbym jeszcze dodać, że
zaczyna padać śnieg i że jest mi coraz zimniej, ale powstrzymałem się. Po chwili
namysłu kiwnął głową, podszedł do telefonu na nabrzeżu i przemówił do słuchawki
krótko, niskim głosem. Aparat był połączony kablem telefonicznym z długim
ciemnym kształtem leżącym niemal u naszych stóp. Ledwo znów do mnie podszedł,
już trzy opatulone w grube wojskowe płaszcze postaci wbiegły po trapie,
skierowały się do nas i w końcu zatrzymały się obok. Najwyższy z trzech mężczyzn
- szczupły osobnik o włosach koloru pszenicy i wyglądzie człowieka, którego
właściwe miejsce jest w siodle, wysunął się lekko do przodu. Komandor Swanson
wskazał w jego kierunku: - Porucznik Hansen, mój pierwszy oficer. Zaopiekuje się
panem, dopóki nie wrócę. - NIe potrzebuję opieki - powiedziałem uprzejmie. -
Jestem dorosły i wcale nie czuję się samotny. - Postaram się załatwić to tak
szybko, jak to tylko możliwe, doktorze Carpenter - odparł Swanson. Zbiegł po
trapie, a ja popatrzyłem na niego w zamyśleniu. Porzuciłem już myśl, że szef
floty podwodnej U$s$a wybiera sobie oficerów dowodzących spośród bywalców Parku
Centralnego. Próbowałem wejść na okręt Swansona i jeżeli nie byłem do tego
upoważniony, on nie zamierzał pozwolić mi odejść, dopóki nie wyjaśni, dlaczego
chciałem to zrobić. Przypuszczałem, że Hansen i jego dwaj ludzie to trzech
najtęższych marynarzy na okręcie. Okręt. Spojrzałem na ogromny czarny kształt
leżący prawie u moich stóp. Było to moje pierwsze spotkanie z łodzią podwodną o
napędzie atomowym. "Delfin", bo taka była jej nazwa, w niczym nie przypominał
żadnego znanego mi dotąd okrętu podwodnego. Miał mniej więcej tę samą długość,
co dalekiego zasięgu łodzie podwodne z okresu II wojny światowej, ale i na tym
kończyły się wszelkie podobieństwa. Jego średnica była co najmniej dwukrotnie
większa niż w każdej innej łodzi konwencjonalnej. "Delfin" miał niemal
cylindryczny kształt w przeciwieństwie do swoich poprzedniczek, których linie
przypominały nieokreślone opływowe burty łodzi, a dziób literę V; oraz
półkulisty dziób zamiast dotychczasowego. Nie było tu pokładu - strome
zaokrąglone burty i takaż rufa, i dziób okrętu zostawiały tylko niewielkie
przestrzenie do pracy. Przestrzenie tak niebezpieczne w swojej śliskiej
wypukłości, że podczas postoju w porcie musiały być zaopatrzone w relingi. Około
trzydziestu trzech metrów od dziobu wznosiła się na wysokość sześciu metrów
wysmukła, ale i masywna wieżyczka, o wyglądzie płetwy grzbietowej jakiegoś
monstrualnego rekina. W połowie wysokości wieżyczki sterczały prostopadle
pomocnicze stateczniki okrętu. Próbowałem dostrzec, co znajdowało się bliżej
rufy, ale mgła i wirujący, coraz bardziej gęstniejący śnieg pokonały mnie.
Zresztą i tak coraz mniej mnie to interesowało. Miałem na sobie tylko cienki
płaszcz i czułem, jak pod wpływem mroźnych powiewów zimowego wiatru zaczynam
dostawać gęsiej skórki. - Nikt nie kazał nam tutaj zamarznąć - zwróciłem się do
Hansena. - Tam znajduje się kantyna. Czy pańskie zasady zabraniają panu
przyjęcia filiżanki kawy od doktora Carpentera, dobrze znanego agenta wywiadu?
Uśmiechnął się i odparł: - Jeśli chodzi o kawę, przyjacielu, nie mam żadnych
zasad. Szczególnie dzisiejszego wieczora. Ktoś powinien był ostrzec nas przed
szkocką zimą. Nie tylko wyglądał na kowboja, podobnie się też wyrażał. A wiem,
co mówię, bo często zbyt zmęczony, by wyłączyć telewizor, oglądam westerny. -
Rawlings, idź i powiedz komandorowi, że chronimy się przed zawieją w kantynie.
Podczas gdy Rawlings podszedł do telefonu, Hansen poprowadził mnie w kierunku
kantyny. Przepuścił mnie pierwszego poprzez oświetlone jaskrawym neonem drzwi i
skierował się ku ladzie. Jednocześnie drugi marynarz, osobnik o czerwonej twarzy
oraz wzroście i kształtach polarnego niedźwiedzia, pchnął mnie delikatnie w
stronÄ™ stolika stojÄ…cego w rogu. NIe dawali mi wielkich szans na swobodÄ™ ruchu.
Hansen usiadł z mojej drugiej strony, a Rawlings, gdy tylko wrócił, zasiadł na
wprost mnie. - Czysta robota, to zaganianie do zagrody, dawno takiej nie
widziałem - powiedziałem z aprobatą. - Jesteście paskudnie podejrzliwi,
nieprawda? - Myli się pan - odrzekł ze smutną miną Hansen. - Jesteśmy tylko
trzema przyjacielsko nastawionymi chłopcami, wykonującymi rozkazy. To komandor
Swanson ma brzydkie myśli, no nie tak, Rawlings? - Zgadza się, poruczniku -
odparł Rawlings ponuro. - Dowódca jest bardzo czuły na punkcie bezpieczeństwa.
Spróbowałem jeszcze raz: - A czy to nie jest kłopotliwe? Myślę o tym, że każdy z
was jest teraz bardzo potrzebny na pokładzie, jeśli macie ponownie odpłynąć w
ciągu dwóch godzin. - Niech pan mówi dalej, doktorku - powiedział Hansen
zachęcająco, ale nic zachęcającego w jego zimnych, niebieskich oczach nie
zauważyłem. - Proszę, słucham uważnie. Zapytałem miłym głosem: - Podróż w
kierunku dryfującej kry? Pracowali na tej samej długości fali, to pewne. Nawet
nie spojrzeli na siebie. Było widać, jak zgodnym ruchem przysunęli się do mnie o
kilka centymetrów. Hansen odczekał z uśmiechem na zrelaksowanym obliczu, póki
kelnerka nie ustawiła na stole trzech filiżanek parującej kawy i rzekł tym samym
zachęcającym tonem: - Prosimy dalej, przyjacielu. Nic nie cieszy nas bardziej od
wysłuchiwania ściśle tajnych informacji w kantynach. Skąd, do diabła, wie pan,
dokąd zamierzamy odpłynąć? Sięgnąłem pod klapę płaszcza i moja ręka pozostała
tam unieruchomiona w nadgarstku przez dłoń Hansena. - NIe jesteśmy podejrzliwi
ani nic w tym rodzaju - powiedział przepraszająco. - Po prostu my, marynarze
służący w łodziach podwodnych, jesteśmy bardzo nerwowi, co jest związane z
niebezpiecznym trybem życia, jakie prowadzimy. Mamy na pokładzie sporo filmów, a
za każdym razem, gdy ktoś w którymś z nich sięga pod płaszcz, robi to zawsze z
jednego powodu i to nie dlatego, że chce sprawdzić, czy nie zapomniał portfela.
Wolną ręką chwyciłem go za przegub, uniosłem jego ramię w górę i położyłem na
stole. Nie chcę powiedzieć, że to było łatwe. Marynarka Wojenna U$s$a z
pewnością nie żałuje marynarzom protein. Udało mi się jednak tego dokonać bez
nadrywania sobie mięśni. Wyciągnąłem z kieszeni płaszcza zwiniętą gazetę i
rozłożyłem ją na stole. - Chcieliście wiedzieć, skąd ja, do diabła, wiem, dokąd
płyniecie. Ponieważ umiem czytać, stąd wiem. To jest popołudniówka z Glasgow,
którą kupiłem na lotnisku w Renfrew pół godziny temu. Hansen w zamyśleniu
pomasował swój przegub i uśmiechnął się. - W jakiej dziedzinie się pan
doktoryzował? Podnoszenie ciężarów? A jeśli chodzi o gazetę, to jak mógł ją pan
kupić pół godziny temu? - Przyleciałem tu helikopterem. - Skrzydlaty ptaszek?
Słyszałem, jak jeden nadlatywał pół godziny temu. Ale był to jeden z naszych
śmigłowców. - Miał na kadłubie oznakowania Marynarki Wojennej U$s$a wymalowane
metrowej wielkości literami - przyznałem. - A pilot cały czas żuł gumę i głośno
się modlił o jak najszybszy powrót do Kalifornii. - Szefowi pan to powiedział? -
zapytał Hansen. - Nie dał mi szansy. - Ma tyle na głowie i wielu rzeczy musi
dojrzeć - wziął go w obronę Hansen i spojrzał na pierwszą stronę gazety. Nie
musiał długo patrzeć, aby znaleźć to, czego szukał - nagłówek
pięciocentymetrowej wielkości biegł przez siedem kolumn pisma. - Dobra,
spójrzcie na to. - Porucznik Hansen nawet nie próbował ukryć irytacji i
zmartwienia. - Siedzimy tutaj stąpając na palcach wokół tego zapomnianego przez
Boga śmietnika, trzymając gębę na kłódkę, zaprzysiężeni do zachowania tajemnicy
otaczającej naszą misję, a tu wszystkie ściśle tajne szczegóły rozstrzelone
grubym drukiem na pierwszej stronie gazety. - Żartuje pan, poruczniku -
powiedział mężczyzna o czerwonej twarzy i wyglądzie polarnego niedźwiedzia. Jego
głos zdawał się wydobywać z butów. - Wcale nie żartuję, Zabrinsky - odrzekł
Hansen chłodnym głosem. - Zauważyłbyś to, gdybyś umiał czytać. - "Atomowa łódź
podwodna w misji ratowniczej" tak tu napisano. "Dramatyczna wyprawa w kierunku
bieguna północnego". Boże dopomóż! biegun północny... I zdjęcie "Delfina". I
szefa. Dobry Boże! i moje. - Rawlings wyciągnął owłosioną łapę i przekręcił
gazetę, aby lepiej przyjrzeć się zdjęciu Hansena. - Rzeczywiście. Niezbyt
schlebiające, prawda, poruczniku? Ale jeśli chodzi o moje zdanie, to uderzające
podobieństwo, naprawdę uderzające. Fotograf uchwycił zasadnicze pana rysy z dużą
precyzją. - Jesteście całkowitym ignorantem w dziedzinie fotografii - odparł
Hansen miażdżąc go wzrokiem. - Posłuchajcie tego: "Następujący wspólny komunikat
został ogłoszony na kilka minut przed południem, jednocześnie w Londynie i
Waszyngtonie: W związku z krytycznym położeniem pozostałych przy życiu ludzi z
załogi Dryfującej Stacji Arktycznej "Zebra" oraz zakończonymi fiaskiem próbami
zarówno ratunku, jak i skontaktowania się z nimi, Marynarka Wojenna U$s$a z
własnej woli zaproponowała, aby "Delfin" - łódź podwodna o napędzie atomowym,
wyruszył pełną parą w celu odszukania rozbitków. "Delfin" właśnie powrócił do
swojej bazy w Holy Loch w Szkocji po zakończeniu ćwiczeń w ramach manewrów floty
N$a$t$o w rejonie wschodniego Atlantyku. Wyrażana jest nadzieja, że okręt ten
(pod dowództwem komandora podporucznika Jamesa D. Swansona) wyruszy około
godziny dziewiętnastej dzisiejszego wieczoru. Lakoniczny skrót tego komunikatu
zwiastuje desperackÄ… i niebezpiecznÄ… akcjÄ™ ratowniczÄ…, bez precedensu w historii
morza i Arktyki. W tej chwili już sześćdziesiąt godzin..." - Desperacką. Pan
powiedział: desperacką, poruczniku? - Rawlings skrzywił się mocno. -
NIebezpieczną? Komandor będzie szukał ochotników? - Nie ma potrzeby. Oznajmiłem
dowódcy, że rozmawiałem ze wszystkimi członkami załogi i że zgłosili się
wszyscy, osiemdziesięciu ośmiu, co do jednego. - Ze mną pan nie rozmawiał. -
Musiałem was przeoczyć. I proszę grzecznie milczeć, kiedy wasz zwierzchnik mówi.
"W tej chwili już sześćdziesiąt godzin minęło od momentu, w którym świat
zelektryzowała wiadomość o nieszczęściu jakie wydarzyło się na stacji arktycznej
"Zebra", jedynej brytyjskiej stacji meteorologicznej za kręgiem polarnym.
Wiadomość przechwycił radiooperator w Bodo w Norwegii, odbierając słaby sygnał
S$o$s. Późniejsze informacje, przejęte około dwudziestu czterech godzin temu
przez brytyjski trawler rybacki "Morning Star" na Morzu Barentsa wskazujÄ…
niezbicie, że sytuacja pozostałych przy życiu po pożarze, który zniszczył
większość zabudowań stacji we wczesnych godzinach rannych we wtorek, jest
rozpaczliwa. Można się obawiać, że przy całkowicie zniszczonych zapasach
żywności i paliwa ci, którzy przeżyli, nie mają większych szans na przetrwanie w
temperaturze 50 stopni mrozu, jaka obecnie panuje w tych okolicach. NIe wiadomo
dokładnie, czy wszystkie baraki z prefabrykatów, w których mieszkali członkowie
ekspedycji, uległy zniszczeniu. Dryfująca stacja arktyczna "Zebra", która
została założona późnym latem tego roku, znajduje się obecnie w przybliżeniu na
85/0#40/9 szerokości geograficznej północnej i 20/0#30/9 długości geograficznej
wschodniej, co oznacza miejsce odległe zaledwie o pięćset kilometrów od bieguna
północnego. Pozycja ta nie jest znana dokładnie ze względu na wyjątkowo powolny
dryf pokrywy lodowej w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara w tym roku.
Przez ostatnie trzydzieści godzin samoloty bombowe sił powietrznych Stanów
Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Związku Radzieckiego przeczesywały lodową
pustynię w poszukiwaniu Stacji. Jednak ze względu na nieznajomość dokładnej jej
pozycji, panującą właśnie noc polarną, a także wyjątkowo złe, jak na tę porę
roku, warunki atmosferyczne, zmuszone były do powrotu nie lokalizując położenia
stacji meteorologicznej." - NIe musieli ich słuchać - zaprotestował Rawlings. -
Za pomocą instrumentów obecnie używanych na pokładach tych bombowców można
zlokalizować kolibra z odległości ponad stu pięćdziesięciu kilometrów.
Wystarczyłoby, żeby operator radionadajnika w "Zebrze" nadawał nieprzerwanie, a
dolecieliby jak po sznurku. - Być może operator nie żyje - ciężko westchnął
Hansen. - Możliwe, że radio uległo zniszczeniu, a może paliwo, które spłonęło,
miało zasadnicze znaczenie dla uruchomienia radia. Wszystko zależy od tego,
jakie mieli źródło zasilania. - Elektryczny generator dieslowski - powiedziałem
- oprócz tego pomocnicze akumulatory. Być może oszczędzają akumulatory lub też
używają ich tylko z konieczności. Mają również małą prądnicę o stosunkowo
niewielkiej mocy. - Skąd pan to wie? - Spokojnie zapytał Hansen. - Skąd pan zna
rodzaj zasilania, jakiego używali? - Musiałem gdzieś o tym czytać. - Musiał pan
gdzieś o tym czytać - spojrzał na mnie bez wyrazu i ponownie pochylił się nad
gazetą. Przeczytał: - "Depesza z Moskwy podaje do wiadomości, że największy w
świecie atomowy lodołamacz "Dźwina" około dwudziestu godzin temu wyruszył z
Murmańska i podąża z maksymalną, na jaką go stać, prędkością w stronę
pływającego pola lodowego. Eksperci nie mają jednak większej nadziei co do
pomyślnego wyniku tej wyprawy, jako że w tym okresie zimy pokrywa lodowa zdążyła
już pogrubieć i zbić się w zwartą masę, która prawie na pewno powstrzyma próbę
przebicia się każdego statku, nawet tak potężnego jak "Dźwina". Użycie łodzi
podwodnej zdaje się jedyną, choć wątłą nadzieją na uratowanie właściwie skazanej
już teraz na zagładę załogi stacji. Szanse sukcesu muszą być oceniane jako
wyjątkowo małe. Niewątpliwie jednak jedynym statkiem, który ma możliwość
dokonania tego, jest łódź podwodna. "Delfin" nie tylko musi przebyć kilkaset mil
w zanurzeniu pod lodem, ale i przebić w odpowiednim miejscu lód i odnaleźć
rozbitków, a prawdopodobieństwo tego, że pokrywa lodowa będzie miała w takim
miejscu odpowiednią grubość, jest niewielkie. Mimo to tylko "Delfin" - duma
podmorskiej floty Stanów Zjednoczonych..." Hansen przerwał i dalej czytał w
milczeniu. Wreszcie powiedział wzruszając ramionami: - To już wszystko. Artykuł
dodaje jeszcze wszystkie znane szczegóły na temat "Delfina" oraz trochę bzdur o
tym, że załoga okrętu to elita śmietanki amerykańskiej Marynarki Wojennej.
Rawlings wyglądał na urażonego. Zabrinsky - polarny niedźwiedź, uśmiechnął się,
wygrzebał z kieszeni zmiętą paczkę papierosów i poczęstował wszystkich. Po paru
sekundach twarz mu spoważniała i powiedział: - A właściwie to co ci wariaci
robili tam na czubku świata? - Prowadzili badania meteorologiczne, ty półgłówku
- poinformował go Rawlings. - NIe słyszałeś, co mówił porucznik? Meteorologia to
jednak trudne słowo - dodał wspaniałomyślnie - a oznacza badania atmosfery,
Zabrinsky. - Nadal twierdzę, że to wariaci - zamruczał Zabrinsky. - Po co oni to
robią? - Proponuję, abyś zapytał doktora Carpentera - rzekł Hansen sucho.
Spoglądał nieobecnym wzrokiem przez okno na szaro wirujący w mroku śnieg.
Prawdopodobnie wyobrażał sobie skazanych na zagładę ludzi, dryfujących w stronę
śmierci, pośród mroźnej pustki lodów polarnych. - Myślę, że wie o tym o wiele
więcej niż ja. - Odrobinę - przyznałem. - W tym, co wiem, nie ma nic zagadkowego
ani groźnego. Meteorologowie uważają obecną Arktykę i Antarktydę za dwie wielkie
światowe fabryki pogody, obszary odpowiedzialne za prądy atmosferyczne
wpływające na całą resztę atmosfery. Wiemy już dość dużo na temat warunków
panujących na Antarktydzie, ale praktycznie nic o Arktyce. Wybiera się więc
odpowiednią krę, ustawia się tam baraki dla personelu technicznego i różnego
rodzaju instrumentów, a następnie pozwala się jej dryfować wokół bieguna przez
mniej więcej sześć miesięcy. Wasi rodacy założyli dotychczas dwie lub trzy takie
stacje. Rosjanie, zgodnie z tym, co wiem, przynajmniej dziesięć, głównie na
Morzu Wshodniosyberyjskim. - W jaki sposób uruchamia się takie stacje? - zapytał
Rawlings. - Są różne sposoby. Amerykanie preferują do tego celu okres zimowy,
gdy kra jest dostatecznie wytrzymała, by nie załamała się pod lądującym
samolotem. Samolot zwiadowczy odlatuje przeważnie z cypla Barrow na Alasce i
przeszukuje obszar czapy polarnej, dopóki nie znajdzie odpowiedniej do tego celu
kry. Nawet gdy lód jest zwarty i zamarznięty w jedną, solidną masę, tylko
eksperci mogą określić, jakie obszary pozostaną dostatecznej wielkości krą, gdy
nastąpi okres roztopów i pękania lodów. Po wyszukaniu takiego miejsca przesyła
się drogą powietrzną, za pomocą samolotów na płozach, baraki, wyposażenie,
zapasy oraz ludzi i stopniowo zabudowuje się teren stacji. Rosjanie wolą używać
statków w okresie letnim. Głównie używają do tego celu "Lenina" - lodołamacz o
napędzie jądrowym. Statek po prostu przebija się przez cieńszy latem lód,
zostawia ludzi i sprzęt, no i odpływa, zanim rozpocznie się okres zamarzania
kry. Użyliśmy tej samej techniki dla "Zebry". Rosjanie zgodzili się udostępnić
nam "Lenina". Wszystkie kraje chętnie kooperują ze sobą w zakresie badań
meteorologicznych, ponieważ wszystkie odnoszą z tego korzyści. Wywieźli naszą
ekspedycję dość głęboko w obręb kręgu arktycznego na północ od Ziemi Franciszka
Józefa. "Zebra" zdążyła przesunąć się już na spory kawałek od swojej pozycji
wyjściowej. Czapa polarna, znajdująca się na Morzu Arktycznym, nie dotrzymuje
kroku obrotowi Ziemi dookoła osi i dlatego przesuwa się w kierunku zachodnim
wolniej niż pozostała część kuli ziemskiej. W chwili obecnej stacja znajduje się
około sześciuset kilometrów na północ od Spitzbergenu. - Nadal uważam, że to
wariaci - powtórzył Zabrinsky. Siedział przez chwilę w milczeniu, a następnie
spojrzał na mnie nieufnie. - Pan służy w marynarce angiels...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Pokrewne
- Home
- Alan Dean Foster - Alien1, E-Booki Chomikuj, Alan Dean Foster
- Alan Dean Foster - Alien4, E-Booki Chomikuj, Alan Dean Foster
- Alan Dean Foster - Przeklęci I - Sojusznicy (txt)(1), E-Booki Chomikuj, Alan Dean Foster
- Alan Dean Foster - Przeklęci I - Sojusznicy (txt), E-Booki Chomikuj, Alan Dean Foster
- Alfred Szklarski - 4 - Tomek na tropach Yeti, E-BOOKI, Alfred Szklarski
- Allan Kardec - Księga Duchów. 5fantastic.pl , E-booki, Allan Kardec
- Alcott Louisa May - Małe kobietki 01 - Małe kobietki, Różne e- booki
- Alexander Larry - Cienie w dzungli, ■■███████ ■■e-Booki, ▲ Larry Aleksander
- Alan Dean Foster - Cykl-Obcy (4) Obcy przebudzenie, E-BOOKI
- Alistair McLean - Siła strachu, E-Booki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- paranormalne.htw.pl