[ Pobierz całość w formacie PDF ]

MEG ALEXANDER

KŁOPOTY LORDA MARCUSA1

Był to już ostatni etap podróży. Dziewczyna wciś­nięta w kąt powozu wyglądała na chorą.

- Nie powinnyśmy przyjeżdżać tutaj - powie­działa schrypniętym głosem. Najwyraźniej mówienie sprawiało jej trudność. - Jego lordowska mość nie ra­czył nawet odpowiedzieć na list. Przecież może od­prawić nas z kwitkiem.

- W nocy? Lord Rokeby, moja droga, czegoś ta­kiego by nie zrobił. Jako twój opiekun musi znać swoje obowiązki.

- Jestem pewna, że zna, panno Tempie, ale to nie znaczy, że będziemy mile widzianymi gośćmi. Och, gdybym tylko nie czuła się tak źle. - Dziewczyna za­niosła się kaszlem.

Elinor zachowała dla siebie własne obawy. Wcześ­niej przeżyła ogromne rozczarowanie, gdy okazało się, że londyńska rezydencja lorda jest zamknięta i na drzwiach nie ma kołatki, co było oczywistym zna­kiem nieobecności właściciela. Służący wyjaśnił im, jak dostać się do posiadłości lorda leżącej w hrab­stwie Kent.

Wraz z Hester przyjechały z Bath wynajętym powozem. Była to bardzo męcząca podróż. Elinor my­ślała początkowo o zatrzymaniu się w hotelu, jednak­że, ze względu na szczupłe fundusze i chorobę He­ster, zrezygnowała z takiego rozwiązania. Nawet gdyby znalazła przyzwoity hotel, co powiedzieliby w recepcji o dwóch kobietach podróżujących z nie­wielkim bagażem i bez pokojówki, z których jedna wyraźnie niedomaga? Zresztą jutro Hester nie będzie czuła się lepiej. Trzeba więc jak najszybciej dotrzeć do celu.

Błagała w duchu niebiosa, by pozwoliły jej zastać lorda Rokeby'ego w domu. Postanowiła, że gdyby go nie było, i tak zażąda schronienia pod jego dachem.

Dojechały wreszcie na miejsce. Gdy powóz mijał wysoką, kutą żelazną bramę, w domku portiera błys­nęło światło. Elinor doznała ogromnej ulgi, gdy odź­wierny oznajmił, że jego pan nie opuszczał dzisiaj do­mu. Odwróciła się do Hester i objęła ją czule.

- Kochanie, jesteśmy na miejscu - powiedziała. - Wkrótce będziesz się mogła położyć.

Wyjrzała przez okno. Powóz skierował się na pod­jazd imponującej, jasno oświetlonej rezydencji. Gdy zatrzymał się u podnóża okazałych schodów, otwo­rzyły się wysokie rzeźbione drzwi wejściowe, z któ­rych wybiegł mężczyzna w liberii i spiesznie skiero­wał się do przybyłych.

Elinor pierwsza wysiadła z powozu, a tuż za nią osłabiona chorobą Hester. Woźnica, zadowolony, że dowiózł do celu swoje pasażerki, wyniósł ich bagaże i szybko ruszył w drogę powrotną.

- Czy możesz poinformować lorda Rokeby'ego, że przyjechała jego podopieczna? - uprzejmie zwró­ciła się do służącego Elinor.

Mężczyzna popatrzył na nią zaskoczony.

- Madame, jego lordowska mość nie mówił... to znaczy, on się nikogo nie spodziewa.

- Domyślam się. - Elinor wspięła się na pierwsze stopnie. - Napisałam list do lorda Rokeby, powiada­miając o naszym przyjeździe, ale widocznie nie do­tarł na czas. Proszę zrobić, jak powiedziałam. Panna Hester Winton nie czuje się dobrze. Powinna jak naj­prędzej położyć się do łóżka.

- Ależ, madame, jego lordowska mość dał mi wyraźne instrukcje. Teraz przyjmuje gości i nie mogę go niepokoić.

Tymczasem Elinor wraz z Hester dotarły do szczy­tu schodów i weszły do rozległego, wysokiego na półtora piętra holu.

- Biorę całą odpowiedzialność na siebie - oznaj­miła. - Hester, kochanie, usiądź tu na moment. Nie zabawię długo... - Urwała, gdyż właśnie otworzyły się drzwi w końcu holu. Elinor zobaczyła na wpół rozebraną dziewczynę i biegnącego za nią młodego mężczyznę. Z piskiem i śmiechem dziewczyna ucie­kała w kierunku schodów. Zanim do nich dopadła, kawaler już ją trzymał w objęciach i głośno całując, ściągał z jej ramion resztki odzieży, po czym chwycił dziewczynę na ręce i wbiegł na schody, jakby nic nie ważyła.

Elinor spojrzała na swoją podopieczną. Na twarzy Hester malowało się zdziwienie pomieszane z zakło­potaniem.

- Madame, przykro mi... - Służący był wyraźnie zażenowany. - Czy młoda dama nie zechciałaby po­czekać w bibliotece?

- Masz rację, tak będzie lepiej. Nie musisz mnie anonsować.

Nie czekając na odpowiedź, skierowała się ku otwartym drzwiom i weszła do pokoju. Po obu stro­nach długiego stołu siedzieli mocno podchmieleni mężczyźni. Elinor nie była tym zdziwiona, widząc na stole mnóstwo pustych butelek. Zdumiała ją nato­miast stojąca na stole dziewczyna z podwiniętą do pasa spódnicą. Dokładnie wymierzonym ruchem ele­ganckiego pantofelka młoda kobieta przesunęła rząd pomarańcz ułożonych przed nią w równą linię, czym wywołała aplauz wpatrzonych w nią panów. W tym względzie miała niezaprzeczalny talent. Żaden z owoców nie wysunął się z szeregu. Gdy zakończyła swój pokaz, zręcznie chwyciła woreczek złota rzuco­ny jej w nagrodę.

- Teraz moja kolej - krzyknęła rudowłosa pięk­ność, wyrywając się z objęć trzymającego ją na kola­nach mężczyzny i próbując wdrapać się na stół.

Elinor, której wejście przez długą chwilę pozostało nie zauważone, obrzuciła uważnym spojrzeniem ze­brane w pokoju towarzystwo. Ten tłusty, zaśliniony, obleśny blondyn przy drugim końcu stołu nie może być lordem Rokebym, pomyślała z przerażeniem. Je­śli to jednak on, natychmiast zabierze stąd Hester.

W tym samym momencie jeden z mężczyzn pod­niósł wzrok i zobaczył nowo przybyłą.

- A to kto? - Uniósł do góry rękę, żeby uci­szyć towarzystwo. - Purytanka, dziewica? Marcus, to zapewne twój pomysł. Wiedziałem, że zawsze mo­żemy liczyć na coś oryginalnego. Nigdy nas nie za­wiodłeś.

Szurnęło odsuwane krzesło. Mężczyzna, który na nim siedział, delikatnie uwolnił się z objęć dziewczy­ny i wstał.

Elinor poczuła nieprzyjemny skurcz żołądka, gdy na nią spojrzał. Nie miała wątpliwości, że stoi przed nią lord Rokeby. Był ciemny jak Cygan, a śniada cera podkreślała niezwykłość jego oczu - niewiarygodnie jasnoniebieskich. Takie oczy można było spotkać u ludzi morza lub u podróżników wędrujących do najdalszych zakątków ziemi. Elinor instynktownie wyczuła, że ten człowiek potrafi być nieprzejedna­nym przeciwnikiem.

Zmierzył ją bezceremonialnie od stóp do głów, aż zaczerwieniła się pod jego zuchwałym spojrzeniem.

- Pochlebiasz mi - odpowiedział swobodnie to­warzyszowi zabawy - ale ja nie znam tej damy. Bates, czy nie mówiłem ci, że nikogo dzisiaj nie przy­jmuję?

Elinor popatrzyła na strapioną twarz służącego, który stał za nią, i poczuła, że ogarnia ją furia.

- Proszę nie winić tego człowieka, milordzie. To ja postanowiłam zobaczyć się z panem. - Jej głos był niski i melodyjny, i na tyle dźwięczny, że docierał do najdalszego zakątka pokoju. Słowa wywołały okrzyki radości.

- Marcus, czy twoje kurczątka same przychodzą na grzędę? - zakpił grubas siedzący na końcu stołu.

Elinor nie miała zamiaru słuchać takich uszczypli­wych uwag i pozwolić, by brano ją za kobietę lek­kich obyczajów. Odwróciła spojrzenie od lorda Rokeby'ego i popatrzyła surowo na rozochocone twarze mężczyzn.

Wzrok, który potrafił ujarzmić niejedną niepo­słuszną szesnastolatkę, nie zawiódł i teraz. W pokoju zapadła cisza.

Gdy Elinor zwróciła spojrzenie na gospodarza, spostrzegła w jego niezwykłych oczach mieszaninę zdumienia i podziwu.

- Muszę z panem porozmawiać - powiedziała stanowczo.

- Oczywiście, madame. Jestem do pani dyspo­zycji.

Nie umknął jej uwagi ironiczny ton, ale nie zare­agowała i wyszła za nim z pokoju.

- Pana podopieczna, Hester Winton, jest tutaj, mi­lordzie. Przywiozłam ją z Bath.

Rozbawienie lorda Rokeby'ego zniknęło w oka­mgnieniu. Nie przeciągał już w modny sposób głosek, gdy wykrzyknął:

- Moja podopieczna! Dobry Boże, kobieto, cóż to za niedorzeczny pomysł! To nie jest miejsce dla dzie­cka. Co pani przyszło do głowy, żeby zabrać ją ze szkoły?

- Szkoła została zamknięta z powodu śmierci właściciela, a Hester nie jest już dzieckiem. Ma sie­demnaście lat.

- Dlaczego przywiozła ją pani do mnie?

- Ponieważ jest pan jej prawnym opiekunem i my... To znaczy Hester nie miała się gdzie udać.

Lord Rokeby przejechał palcami po wzburzonych włosach.

- Nie możecie tutaj zostać - powiedział w końcu. - Musicie wrócić tym samym powozem do Tun­bridge Wells. Jutro skontaktuję się z panią.

- Nasz powóz już odjechał.

- Ach, tak - mruknął lord Rokeby. - Jeśli chciała mnie pani postawić przed faktem dokonanym, to przeliczyła się pani, panno...

- Nazywam się Elinor Tempie.

- Wobec tego, panno Tempie, mój powóz odwie­zie was do miasta.

- To niemożliwe. Hester jest chora. W jej stanie podróż nie wchodzi w rachubę.

- Nie wierzę pani!

- Niech się pan sam przekona. - Elinor skierowała się w stronę biblioteki.

- To jest lord Rokeby, kochanie. - Próbowała po­wiedzieć to obojętnym tonem, ale w jej głosie brzmiała pogarda.

Jednakże Hester jej nie wyczuła. Spojrzała na swe­go opiekuna czerwonymi od gorączki oczami i za­niosła się kaszlem. Usiłowała wstać, żeby złożyć głę­boki ukłon, ale opadła z jękiem na fotel. Elinor przyłożyła rękę do jej czoła i stwierdziła, że temperatura musiała się niebezpiecznie podnieść.

Lord Rokeby strzelił palcami na służącego.

- Bates, umieść panie w zachodnim skrzydle i spełnij wszystkie ich życzenia. - Odwrócił się gwał­townie i nie kryjąc niezadowolenia, zamierzał wyjść bez słowa.

- Milordzie?

- Panno Tempie, proszę nie niepokoić mnie do ju­tra. Pani nieodpowiedzialne postępowanie jest wprost niepojęte. Jak pani mogła zabierać w podróż chorą dziewczynę i ciągnąć ją przez pół Anglii? Zwłaszcza że trudziła się pani na próżno.

- Hester była zupełnie zdrowa, gdy rano rozpo­czynałyśmy podróż, a poza tym pan nie odpowiedział na mój list i...

- Nie otrzymałem od pani żadnego listu - wpadł jej w słowo lord Rokeby. - Gdybym go dostał, mógł­bym poczynić odpowiednie przygotowania.

- List wysłałam pod londyńskim adresem.

- Panno Tempie, nie było mnie w kraju. Przez wiele miesięcy z nikim nie korespondowałem. Brak odpowiedzi ode mnie stawia pani poczynania w jesz­cze gorszym świetle. Chciałbym wiedzieć, jeśli mogę o to zapytać, co by pani zrobiła, gdyby mnie tutaj nie zastała?

- Czekałabym wraz z Hester.

- Bez mojego pozwolenia?

- Bez pana pozwolenia - potwierdziła zdecydo­wanie.

Rokeby mruknął pod nosem jakieś przekleństwo i wyszedł, głośno zamknąwszy drzwi.

Elinor, rada, że została uwolniona od jego towa­rzystwa, odwróciła się do Batesa.

- Czy możesz zaprowadzić nas do naszych poko­jów? Panna Winton ma gorączkę. Chciałabym też cię prosić o przyniesienie czegoś zimnego do picia. Mo­że lemoniadę?

Bates spojrzał zaskoczony. W domu lorda Rokeby'ego lemoniady raczej nikt nie pił.

- Czy mogę jakoś pomóc tej młodej damie?

- Nie, zaprowadź nas tylko, poradzimy sobie. Otoczyła ramieniem podopieczną i pomogła jej wstać.

- Weź mnie za szyję, Hester. To niedaleko. Za­raz położysz się do łóżka i od razu poczujesz się lepiej.

Była to jednak płonna nadzieja. Pomimo rozkosz­nej puchowej poduszki i chłodnego lnianego prze­ścieradła Hester nie zmrużyła oka niemal przez całą noc. Męczył ją kaszel. Zasnęła, dopiero gdy świt roz­jaśnił niebo.

Elinor poprosiła o wstawienie łóżka do pokoju He­ster. Nie rozbierając się, przeleżała na nim bezsennie całą noc. To prawda, narobiła zamieszania, zjawiając się z chorą Hester bez zapowiedzi. Zapewne dlatego lord Rokeby w tak nieprzyjemny sposób zareagował na ich przyjazd i potraktował ją wręcz obcesowo. A przecież nie mogła przewidzieć, że Hester rozcho­ruje się w drodze ani że po przybyciu do Merton Place zastanie jego właściciela oddającego się rozpu­stnym zabawom. Nic dziwnego, że pojawienie się nieproszonych gości tak go zirytowało!

Wcześnie rano usłyszała wychodzących biesiadni­ków, chociaż przedtem odgłosy zabawy nie docierały do pokojów położonych w zachodnim skrzydle rezy­dencji. Na wszelki wypadek zamknęła jednak drzwi na klucz, żeby któryś z pijanych mężczyzn nie zabłą­kał się do pokoju Hester, która wyczerpana całonoc­nym kaszlem dopiero co zasnęła.

Jeśli lord Rokeby tak się prowadzi, to czy nadaje się na opiekuna Hester? Ale dokąd wobec tego ma się udać ta biedna dziewczyna? Rodzice jej zmarli przed siedmiu laty podczas epidemii ospy. Ukończyła już szkołę, a Elinor nie mogła dalej się nią opiekować, ponieważ musiała podjąć pracę zarobkową. Kwalifi­kacje nauczycielki zdobyła dzięki ojcu, który przy­wiązywał dużą wagę do edukacji córek. W tej sytu­acji nie mogła wrócić do rodzinnego domu w Derby­shire, by stać się ciężarem dla rodziny.

Większość dziewcząt, którymi się opiekowała, wy­syłana była z domu do szkoły, żeby w niej spędzić czas aż do osiągnięcia wieku odpowiedniego do za­mążpójścia. Uczyły się tam dobrych manier, malowa­nia, haftu, a ostatnimi czasy nawet gry na instrumen­tach muzycznych.

Rodzice niechętnym okiem patrzyli na to, że ich córki zdobywają „wiedzę książkową”, jak to nazywa­li. Kiedy Elinor czyniła dziewczętom wymówki, że niczym się nie interesują, one tłumaczyły jej, że ich matki nie wierzą, by jakiś dżentelmen zechciał wziąć za żonę zbyt mądrą pannę.

Hester była inna. Elinor popatrzyła z czułością na rozpaloną twarz dziewczyny. Już dawno, po pier­wszym ich spotkaniu, stwierdziła, że Hester lubi się uczyć, i z przyjemnością obserwowała, jak rozwija się jej młody umysł.

Hester nie była ładna i łatwo przybierała na wadze. Miała krótką szyję i zbyt grubą talię. Jej cienkie pro­ste włosy zazwyczaj sterczały na wszystkie strony, co było powodem kpin szkolnych koleżanek. Nawet jej błyskotliwa inteligencja spotykała się z pogardą.

Elinor było żal tej niezbyt urodziwej, choć dobrej i bystrej dziewczyny.

- Jesteś bardzo zdolna - powiedziała jej kiedyś. - Pamiętaj, że nikt ci tego nie odbierze. Inteligencji ni­czym nie można zastąpić.

Ku jej zdziwieniu dziewczyna się skrzywiła.

- Ale ta moja twarz, nienawidzę jej - zaszlochała nagle. - Gdybym była ładna... Gdybym choć trochę była podobna do pani...

Elinor dotknęła jej włosów.

- Chciałabyś być taka wysoka i chuda? - droczyła się z nią.

- Pani nie jest chuda, panno Tempie. Emma Tarrant powiedziała, że pani jest wysmukła.

- Och, to takie poetyckie wyrażenie. - Elinor z roz­bawieniem spojrzała na swoją wielbicielkę. - A teraz, moja droga, idź i umyj twarz. Kiedy będziesz starsza i urośniesz, stracisz zbędne kilogramy. Uwierz mi.

Ale tak się nie stało i Hester miała coraz większe kompleksy. Jej przekorne poczucie humoru dawało o sobie znać tylko wtedy, gdy była wśród przyjaciół. W gronie nieznanych osób traciła pewność siebie.

Elinor westchnęła. Ta dziewczyna nigdy nie będzie się czuła swobodnie w towarzystwie tego wyrafino­wanego rozpustnika. Zaczęła się zastanawiać, dlacze­go wziął na siebie obowiązki, które zapewne go prze­rastały. Między nim a Hester istniało dalekie pokre­wieństwo, ale on nigdy nawet nie pomyślał o odwie­dzeniu dziewczyny. Musi dowiedzieć się o nim cze­goś więcej.

Zaczęła przeglądać suknie, które służąca powiesiła w szafie. Były wymięte, ale to nie miało znaczenia. Hester i tak nie wstanie dzisiaj z łóżka, a jej własna sukienka z szarej wełny właściwie się nie wygniotła. Elinor właśnie zamierzała się przebrać, gdy usłyszała pukanie do drzwi.

Z zadowoleniem powitała przyjście pokojówki z kawą, owocami i rogalikami. Nie miała nic w ustach od południa poprzedniego dnia i jej żołądek zaczynał protestować.

Uśmiechnęła się do pokojówki i rozejrzała się za szalem, który chciała zarzucić na ramiona.

- Panienko, ogień na kominku prawie zupełnie zgasł. Zmarznie pani. Zaraz przyślę lokaja.

- Dziękuję. - Elinor spojrzała na nią z wdzięcz­nością. Rzeczywiście odczuwała chłód, ale kładła to na karb zmęczenia i braku snu. - Czy mogłabym do­stać trochę gorącej wody?

- Tak, panienko, woda zaraz będzie. Bates po­wiedział, że może pani prosić o wszystko, czego po­trzebuje. Czy mam wziąć pani suknię do odprasowa­nia?

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl