[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Aleksander Fredro

 

PAN JOWIALSKI

 

KOMEDIA W CZTERECH AKTACH

 

 

OSOBY

 

PAN JOWIALSKI

PANI JOWIALSKA, JEGO ŻONA

SZAMBELAN JOWIALSKI, ICH SYN

SZAMBELANOWA, JEGO ŻONA

HELENA, CÓRKA SZAMBELANA Z PIERWSZEGO MAŁŻEŃSTWA

JANUSZ

LUDMIR

WIKTOR

LOKAJ

RZECZ DZIEJE SIĘ NA WSI, W DOMU P. JOWIALSKIEGO

 

 

 

 

Głodnego żołądka bajką nie

zabawić, racją nie odbyć.

And. Maks. Fredro

 

 

 

--------------------------------------------------------------------------------

 

AKT PIERWSZY

Ogród.

 

SCENA PIERWSZA

Ludmir, Wiktor.

Obadwa w dreliszkowych szpencerach, słomianych kapeluszach, tłumaczki na plecach. - Ludmir wchodzi na scenę, oglądając się na wszystkie strony.

 

WIKTOR

za sceną

Dokąd! dokąd! - Ja dalej nie idę.

 

LUDMIR

Jeszcze tylko kilka kroków, panie kolego; dwadzieścia, nie więcej; tu, pod to drzewo. - Patrz, co za boskie miesce do spoczynku: chłód, trawnik, strumyk szemrzący...

 

WIKTOR

wchodzi kulejąc, z tłumoczkiem w ręku

Chmury! Góry! Księżyc! Gwiazdy! - wszystko razem w twojej głowie, (rzucając tłumoczek i kapelusz pod drzewo) Dobrze mi tak! Bardzo, bardzo dobrze! - Po kiego diabła mnie było wdawać się z poetą! Z tym szalonym człowiekiem! (kładzie się na ziemi koło tłumoczka, Ludmir chodzi nucąc) Kto dobrze wiersze pisze, myślałem, że i dobrze w głowie mieć musi - ale gdzie tam! Co inszego papier, co inszego świat, (po krótkim milczeniu) Śpiewaj sobie, śpiewaj!

 

LUDMIR

Cóż mam robić?

 

WIKTOR

Nie słyszałeś, com mówił?

 

LUDMIR

Słyszałem.

 

WIKTOR

Ja to do ciebie mówiłem.

 

LUDMIR

Wiem.

 

WIKTOR

Przeklęta flegma!

 

LUDMIR

Nie flegma, ale cierpliwość. - Spocony, napiłeś się nieostrożnie zimnej wody i paraliż tknął twój rozum, ale ja zaczekam - mam nadzieję, że wróci do zdrowia.

 

WIKTOR

zrywając się siada

Ja rozum straciłem? ja? - A to mi się podoba!

 

LUDMIR

Chwała Bogu, że ci się coś przecie podoba.

 

WIKTOR

Ale pewnie nie to, że, ubrany jak na redutę, włóczę się od wsi do wsi. Ale na rozum nigdy za późno, rób więc sobie, co chcesz, a ja wiem, co zrobię.

 

LUDMIR

Na przykład?

 

WIKTOR

Pójdę, najmę wózek...

 

LUDMIR

Z końmi czy bez koni?

 

 

WIKTOR

Z końmi czy osłami - najmę do pierwszej poczty, a stamtąd pocztą wracam do domu.

 

LUDMIR

A potem?

 

WIKTOR

coraz niecierpliwiej

A potem wielkimi literami napiszę...

 

LUDMIR

Wyrysuj lepiej, bo piszesz nietęgo, a rysujesz ładnie.

 

WIKTOR

Więc wyrysuję, wyrysuję łokciowymi literami...

 

LUDMIR

Gotyckimi zapewne, z różnymi...

 

WIKTOR

Jakimi bądź, nieznośny i przeklęty poeto - ale jak najwyraźniejszymi: że szalony, szalony i jeszcze raz szalony, kto się wdaje ze stworzeniami nazwanymi poety.

 

LUDMIR

A ten łokciowy - wszak łokciowy?

 

WIKTOR

Sążniowy.

 

LUDMIR

Sążniowy, wyrysowany napis?

 

WIKTOR

Zostawię dla dzieci, wnuków, prawnuków.

 

LUDMIR

Więc chcesz się żenić?

 

WIKTOR

Być może.

 

LUDMIR

Bo przecie nie zechcesz mieć wnuków, prawnuków...

 

WIKTOR

Koniec końców, wracam do mojego cichego pokoiku, do moich obrazów, do moich ołówków.

 

LUDMIR

śpiewa

Niemądry, kto śród drogi

Z przestrachu traci męstwo...

 

WIKTOR

Powiedz mi, po co ja się włóczę za tobą?

 

LUDMIR

Twoja teka, napełniona rysunkami, za mnie odpowie.

 

WIKTOR

z przesadą

"Chodź ze mną, Wiktorze! Udamy się w odłogiem leżącą krainę, tam pierwotną naturę śledzić będziemy. - Zamki na śnieżnych szczytach Karpatów, nieme świadki przeszłości - skały zwieszone, co chwila od wieków grożące upadkiem - potoki rwiące czarne świerki i kwieciste róże razem - do nowych dzieł natchną nas obu. Tam, dalecy świata..." Ale gdzie ja mogę sobie przypomnieć te wszystkie słowa, którymi dnie całe jak syrena...

 

LUDMIR

Tylko nie - "z Dniestru", bardzo proszę,

 

WIKTOR

Jak syrena więc z Pełtewy, nęciłeś mnie do tej nieszczęsnej podróży. - I zamiast zamków, skał, potoków, jakiejś dzikiej, okropnej i zachwycającej razem natury, której nawet wyobrażenia mieć nie mogłem - włóczymy się od karczmy do karczmy. Tam, podparty na ręku, słuchasz godzinami całymi rozmowy chłopów, Żydów, furmanów i każesz mi rysować jakiegoś pijanego mularza, rachującego Żyda, rozprawiającego organistę.

 

LUDMIR

Ach, organista, organista! ten wart milijona, ten cię unieśmiertelni - udał ci się doskonale! Tylko trzeba, abyś go trochę poprawił - podbródek za duży. Wyborny, wyborny organista! pokaż no go.

 

WIKTOR

Daj mi święty pokój! Wolisz ty pokazać salceson i wino.

 

LUDMIR

Aha! otóż i słowo zagadki - pan głodny, pan złego humoru. Zaraz panu służyć będę. (dostając) Ale to jednak zakała dla sztuk pięknych, że wy, pęzlikowi i ołówkowi panowie, tak jesteście chciwi tego materyjalnego pokarmu.

 

WIKTOR

A wy, kałamarzowi i piórowi, tylko powietrzem żyjecie! tylko natchnieniem muzy! Uderz więc w złoty bardon, wnieś pieśni wieszcze - niech kamyki tańcują, drzewa płaczą, a ja tymczasem jeść będę.

Czas jakiś milczenie.

Powiedz mi, mój kochany Ludmirze...

 

LUDMIR

Oho! "kochany Ludmirze". - Salceson skutkował.

 

WIKTOR

Żart na stronę - powiedz mi, czego ty się dobrego spodziewasz w twoich brudnych karczmach? Czego ty szukasz między prostym ludem?

 

LUDMIR

Prostego rozumu.

 

WIKTOR

Piękny rozum! Piją i po pijanemu bają.

 

LUDMIR

Jedz jeszcze, jedz, kochany Wiktorze, bo z twojej uwagi miarkuję, żeś jeszcze diable głodny. - Każdy nasz spoczynek, każdy nocleg w karczmie, nie byłże godnym opisania?

 

WIKTOR

Szkoda pióra!

 

LUDMIR

Ach, kiedy też już zejdziemy z tych woskowanych posadzek, na których ciągle kręcimy się i kręcimy aż do nudzącego zawrotu głowy. - Znajdziesz, bądź pewny, między prostym ludem: rozsądek, dowcip, przenikliwość, przebiegłość, lecz inaczej wyrażone; może za ostro, ale za to i lepiej. Tam wszystko właściwe nosi nazwisko: kmotr zowie się kmotrem, a łotr łotrem; tam w każdym wyrazie jest myśl, dobra czy zła, ale jest. Nie tak jak w naszych salonach - kwiaty na kwiaty sypią, a dmuchniej, nie ma nic, zupełnie nic. Dlatego też i my autorowie wolemy trzymać się kwiecistych nicości - łatwiej stroić niż tworzyć. - Ty wina pić nie będziesz?

 

WIKTOR

Dlaczego nie będę pić?

 

LUDMIR

wypiwszy

Myślałem, że nie będziesz - dla złego humoru; nic tak nie szkodzi jak wino na żółć wzburzoną.

 

WIKTOR

Dolejże!

 

LUDMIR

Jak te Van-Dyki piją! - Oddajże mi szklaneczkę.

 

WIKTOR

Dopieroś wypił,

 

LUDMIR

Otóż... coś miałem mówić... (pije) Razem wydamy opis naszej podróży; do każdego rozdziału ty dołączysz rycinę.

 

WIKTOR

Otóż to! to rzecz cała. - Chciał rycin do swoich baśni i pokazał mi gruszki na wierzbie. A ja, ja głupi, dałem się uwieść jakimiś zamkami.

 

LUDMIR

Po części prawda... ale i w Karpatach będziemy.

 

WIKTOR

Jakbym tam już był,

 

LUDMIR

Może uda nam się spotkać z Szandorem.

 

WIKTOR

Z co za Szandorem?

 

LUDMIR

No, z Szandorem, romantycznym hersztem rozbójników, o którym rozpowiadają cuda złego i dobrego razem.

 

WIKTOR

Nie ciekawym poznać pana Szandora.

 

LUDMIR

Przekonasz się, że jest mnóstwo najpiękniejszych widoków, godnych twojego pęzla.

 

WIKTOR

I mnie było być tak ślepym! Mnie było jemu wierzyć! Mnie o głodzie i chłodzie włóczyć się dla jego rycin!

 

LUDMIR

z udanym zachwyceniem

Patrz, i tu - nie boskiże to widok? Ten dom w kwiatach - ta rzeka - drzewa - dalej wioska - w głębi sine Karpaty...

 

WIKTOR

W samej rzeczy - piękny widok; i światło - jak ładnie pada na te świerki...

 

LUDMIR

klękając

Mam ci służyć za stolik? Połóż tekę na mojej głowie.

 

WIKTOR

chwyta tłumoczek, potem rzuca

Nie, nie, znowu mnie chcesz zbałamucić.

 

LUDMIR

z udanym zachwyceniem

To światło! to światło! A ten cień! Ach, jestem w zachwyceniu!

 

WIKTOR

A ja nie. - I rób, co chcesz, ja wracam do domu.

 

LUDMIR

prosząc

Wiktorze, zostań.

 

WIKTOR

Nie mogę.

 

LUDMIR

Wiktorku.

 

WIKTOR

Ledwie postąpić zdołam.

 

LUDMIR

Wiktoreczku! Van-Dyku! Rubensie!

 

WIKTOR

Daremne gadanie.

 

LUDMIR

wstając

Niechże cię kaci porwą, przeklęty bazgraczu! Ale przynajmniej przyrzekasz, że zastanę rysunki wykończone?

 

WIKTOR

Ja bazgracz?

 

LUDMIR

Nie, nie. - Ty wiesz, że jesteś mój Van-Dyk, Salvator Rosa.

 

WIKTOR

Van-Dyk i Salvator Rosa - co ten plecie!

 

LUDMIR

Będą rysunki?

 

WIKTOR

Będą, będą. Adieu!

 

LUDMIR

Bywajże zdrów, najupartszy człowieku, jakiego kiedy bogowie na ten padół płaczu w nieprzebłaganym gniewie wyrzuciły.

 

WIKTOR

odchodząc

Dobrze, dobrze.

 

LUDMIR

wołając za nim

A organiście popraw podbródek. Pamiętaj.

 

WIKTOR

za sceną

Pamiętam, pamiętam,

 

SCENA DRUGA

 

LUDMIR

sam

Poszedł - szkoda! Za ostro z miesca go zażyłem; wielka dla mnie strata, (siadając) Tak, od dziś dnia porzucam złocone komnaty, przenoszę się pod skromne strzechy; tam jeszcze człowiek jest przejrzystym. Ukształcenie za gęstym już werniksem przeciągnęło wyższe towarzystwa. Wszystkie charaktery jednę powierzchowność wzięły; nie ma wydatnych zarysów. Co świat powie, to jest teraz duszą powszechną. Skąpiec dawniej w przenicowanej chodził sukni, trzymał ręce w kieszeni. Teraz sknera sknerą tylko w kącie; troskliwość o mniemanie przemogła miłość złota, i ubogiego hojnie obdarzy, byle świat o tym wiedział. - Zazdrosny gryzie wargi i milczy, tchórz mundur przywdziewa, tyran się pieści - słowem, wszystko zlewa się w kształty przyzwoitości. W każdym człowieku dwie osoby; sceny musiałyby być zawsze podwójne, jak medale mieć dwie strony. - Komedyja Moliera koniec wzięła. - Ale jakaś para tu się zbliża... Wybaczcie, podsłuchywać muszę; jeszcze mi kilka rozdziałów trzeba. - Udam śpiącego.

 

SCENA TRZECIA

Szambelanowa, Janusz, Ludmir.

 

JANUSZ

Helena kocha mnie, me ma wątpienia. I dlaczegóżby nie miała kochać? - Jestem dobrze urodzony, jestem młody, przystojny, rozumny i mam wieś, jakiej daleko poszukać.

 

LUDMIR

na stronie

Ten, widzę, chce zbijać moje rozumowanie.

 

JANUSZ

Nie rozumiem zatem tej zwłoki, której żąda, i to już po raz trzeci.

 

SZAMBELANOWA

mówi powoli, ale decydująco zawsze

Ja bardzo dobrze rozumiem; ale te wszystkie wykręty na nic się nie przydadzą. Pójdzie za waćpana, ja za to ręczę. - I już dawno byłaby pani Januszową, gdyby nie przeciwności, które ja tylko jedna zwalczyć jestem zdolną i które zwalczę.

Zażywa tabaczkę czasami.

 

JANUSZ

W ręku pani szambelanowej szczęście moje.

 

SZAMBELANOWA

W całej rodzinie Jowialskich za grosz rozsądku, to jest rzeczą dowiedzioną. I lubo mi nie chcą wierzyć, ja im zawsze powtarzam; bo ja każdemu prawdę lubię powiedzieć, powoli, grzecznie i wyraźnie. - Stary Jowialski nie pyta się, co się dzieje, jak się dzieje w domu, byle tylko miał kogo, co by słuchał jego przysłowiów, bajek i dykteryjek. W jego ręku jednak majątek. C`est la chose.

 

JANUSZ

Bardzo mnie lubi.

 

SZAMBELANOWA

Co on lubi! Jesteś wesoły, siadaj; jesteś smutny, idź za drzwi. - Stara zaś Jowialska jest to tylko cień swojego najukochańszego małżonka; na nic nie ma już czucia i myśli, tylko na dowcipne słowa swojego bożyszcza, z których śmieje się od lat piędziesięciu po dziesięć godzin na dzień. C`est une misere!

 

LUDMIR

na stronie

Ho, ho! tu są charaktery.

 

SZAMBELANOWA

Mój mąż - dobre stworzenie: cielę, głupkowaty, bez żadnego zdania, i dlatego poszłam za niego po nieszczęśliwym przypadku mojego pierwszego męża, śp. jenerał-majora Tuza. Nie wiem, czy słyszałeś o przypadku, jakim utonął? Vous savez?

 

JANUSZ

Słyszałem, słyszałem, mościa dobrodziejko.

 

SZAMBELANOWA

Mój mąż więc teraźniejszy, którego paniczem w domu zowią, lubo ma lat piedziesiąt, nie ma żadnego zdania. U niego wszystko: dobrze, bardzo dobrze - byle nie trudnił się niczym, jak tylko swoimi ptaszkami, byle jadł dobrze, spał jeszcze lepiej. To jest człowiek nie do obudzenia, jak worek grysu. Hélas!

 

JANUSZ

Powiedział mi wczoraj, że bardzo będzie szczęśliwy mieć za zięcia tak rozumnego człowieka.

 

SZAMBELANOWA

Trzy razy w godzinie powie czarno, biało i znowu czarno, a nawet nie wie, że zmienił zdanie. Mon Dieu!

 

JANUSZ

Zatem robi, co waćpani dobrodziejka rozkaże.

 

SZAMBELANOWA

Robi, co każę, nie ma wątpienia, bo robić musi: ale za chwilę zrobi także, co mu jego strzelec każe. Szczerze waćpanu powiadam, że na wotywę dam, jak się raz z tego domu wydobędę. Co jednak prędzej nastąpić nie może, aż Helena za mąż pójdzie; gdyż stary Jowialski, który bez licznego towarzystwa obejść się nie może, przy naszym ślubie, wieś nam wypuszczając, położył warunek, iż póty przy nim mieszkać będziemy, póki Helena za mąż nie pójdzie. Vous figurez-vous?

 

JANUSZ

A natenczas?...

 

SZAMBELANOWA

Ona z mężem tu bawić będzie. Ale trzeba powiedzieć, ni do dziada, ni do ojca podobna. Dobre dziecko moja pasierbica, lecz ma swoję wolą i uporek, a ja tego nie lubię. Przy tym główka trochę romansami i poezyjami zawrócona. I do tego, panie Januszu, należałoby się trochę stosować. Je vous prie.

 

JANUSZ

Mając dobrą wieś, mam być romansowym?

 

SZAMBELANOWA

Zdałoby się,

 

LUDMIR

na stronie

Romansowa! Co za pole!

 

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl