[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

Meg Alexander

 

 

Przyjaźń i kochanie

 

Tłumaczyła Weronika Żółtowska

Tytuł oryginalny: The passionate friends

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

 

Elizabeth Wentworth westchnęła z irytacją.

- Judith, co ja słyszę? Zgodziłaś się wyjść za Truscotta? Własnym uszom nie wierzę!

Dyskretne chrząknięcie trzeciej z pań, siedzących w salo­nie domu przy Mount Street, sprawiło, że oburzona dama zre­flektowała się i przerwała tyradę. Rzuciła szwagierce błagal­ne spojrzenie, prosząc o potwierdzenie swych zastrzeżeń, ale Prudence udała, że tego nie dostrzega. Od dwunastu lat by­ła mężatką i dawno nauczyła się panować nad wybuchowym temperamentem. Nie sposób odwołać przykrych słów, choćby się ich potem żałowało.

Nie bez trudu usiadła wyprostowana na sofie, przyjaźnie uśmiechając się do gościa. Była w zaawansowanej ciąży. Ocze­kiwała czwartego dziecka.

- Jak do tego doszło, Judith? To dopiero niespodzianka! Nie miałyśmy pojęcia... - Głos Prudence brzmiał łagodnie, a spo­jrzenie wyrażało szczere przywiązanie do uroczej przyjaciółki.

Próba dyskretnego skarcenia nazbyt szczerej Elizabeth spełzła na niczym. Młoda dama zerwała się na równe nogi i zaczęła chodzić po salonie.

- Jak mogłaś go przyjąć! - zawołała. - Nie będziesz z nim z tego, że jest bohaterem sezonu? Owszem, stał się modny, a bywalcy salonów chodzą na jego kazania. Problem w tym, że on nie wierzy w to, co mówi. Straszy ogniem piekielnym i wiecznym potępieniem, a jednak lgnie do wyższych sfer, któ­rych występki tak srogo piętnuje.

- Elizabeth, tego już za wiele! - przerwała stanowczo Pru­dence. - Nie dopuszczasz Judith do słowa. Bądź łaskawa przy­jąć do wiadomości, że nasza przyjaciółka jest istotą rozumną i wie, co robi.

- Daruj jej, Prudence - powiedziała cicho Judith. - Rozu­miem, że obie jesteście bardzo zaskoczone. Trudno się dziwić. Wielebny Truscott nie czynił mi żadnych awansów. Dopiero ostatnio, przed kilkoma tygodniami...

Elizabeth wyprostowała się i już miała wtrącić kąśliwą uwagę, lecz Prudence rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie. Obie wiedziały doskonale, w czym rzecz. Niespełna miesiąc minął, odkąd Judith dowiedziała się o spadku. Brat matki za­pisał jej spory majątek. Wiekowy samotnik zaskoczył wyższe sfery, ponieważ nie oczekiwano, że uwzględni w testamencie jedyną siostrzenicę.

- Sama byłam zdumiona - przyznała spokojnie Judith, uśmiechając się mimo woli. - Przyznajcie, że trudno mnie uznać za piękność. Nie błyszczę w salonach. Nie jestem mi­strzynią w sztuce konwersacji, bo peszy mnie rozmowa z nie­znajomymi, a co do poczucia humoru... - Skrzywiła się kpią­co na myśl o swoich niedostatkach.

- Jesteś dla siebie nazbyt surowa, kochanie - przerwała Elizabeth z serdeczną przyganą. - Ogólnie wiadomo, że ję­zyk masz cięty i potrafisz żartować jak mało kto. Ileż to ra­zy wszystkie trzy zaśmiewałyśmy się do łez, gdy opowiadałaś dykteryjki.

- Skończyłam dwadzieścia pięć lat. Spędziłam w Londynie kilka sezonów. Ilu miałam starających? Nie trudź się, sama odpowiem. Jak to mówią, nikogo sobie nie przygruchałam.

- Bo jesteś przesadnie milcząca! Jak młodzi panowie mają się na tobie poznać, skoro w ogóle się do nich nie odzywasz? My wszyscy bardzo cię kochamy, najmilsza. Łudziliśmy się, że ty i Dan...

- Elizabeth, dość tego! - Gdy padło imię przybranego syna, Prudence uznała, że lepiej będzie przerwać wywody szwagierki.

Przed sześcioma laty miała nadzieję, że Judith wyjdzie za Dana. Życzliwym okiem patrzyła na czułą przyjaźń dwojga młodych, niepodobną do gwałtownego uczucia, które połą­czyło ją z Sebastianem, ani do burzliwych zalotów Perry'ego do Elizabeth.

Judith i Dan spędzali razem długie godziny. Rzadko się od­zywali, lecz najwyraźniej dobrze się czuli w swoim towarzys­twie. Dan rysował, poprawiając detale okrętów wojennych, projektowanych dla brytyjskiej marynarki, a Judith przelewa­ła myśli na papier.

Tylko najbliższym przyjaciołom udawało się namówić ją, żeby głośno czytała swoje utwory. W krótkich opowiadaniach z humorem opisywała rozmaite ludzkie dziwactwa. Podczas lektury słuchacze pokładali się ze śmiechu.

Na wzmiankę o Danie odwróciła głowę. Zmieniła się na twarzy, ujawniając tłumione uczucia, lecz po chwili zapano­wała nad sobą.

- Jak on się miewa? Co porabia? - zapytała uprzejmie. Mu­siała ukryć bezmiar cierpienia spowodowanego wspomnieniem o ostatniej rozmowie z Danem. Minęło od niej sześć długich lat. Najbliższe przyjaciółki nie mogły się dowiedzieć, jak bardzo czułyby się dotknięte i urażone, bo Dan był im wyjątkowo bliski. Nie darowałyby jej, że tak źle się z nim obeszła.

- Nareszcie wrócił do domu - powiedziała z zadowoleniem Elizabeth. - Rzecz jasna, bardzo się zmienił: wyrósł, zmężniał. To dziś jeden z najprzystojniejszych mężczyzn w Londynie, ale zachował dawną poczciwość i nadal ma złote serce.

Judith poczuła, że ogarnia ją panika. Nie powinna go teraz widywać, skoro postanowiła wyjść za wielebnego Truscotta. Takie spotkanie byłoby niewyobrażalną torturą. Wstała z ka­napy, zbierając się do odejścia.

- Zostań jeszcze chwilę - nalegała Elizabeth. - Nasi pano­wie wkrótce powinni wrócić do domu. Perry i Sebastian bę­dą niepocieszeni, jeśli cię nie zastaną. Tyle lat nie widziałaś się z Danem...

- Zapewne Judith gdzie indziej zapowiedziała się z wizytą - pospiesznie wtrąciła Prudence.

Wiedziała o odmowie sprzed sześciu lat. Przez wiele mie­sięcy musiała wysłuchiwać skarg i narzekań zrozpaczonego Dana. Robiła, co w jej mocy, żeby skierować myśli wycho­wanka na inne tory, lecz daremnie próbowała go pocieszyć. W końcu Sebastian znalazł wyjście z sytuacji. Zaproponował kandydaturę Dana organizatorom wyprawy na antypody, któ­rzy zatrudnili młodzieńca jako kartografa.

Muszę być silna, pomyślała Judith, stanowczym gestem wkładając rękawiczki.

- Wracając do mojego małżeństwa, ślub odbędzie się za cztery tygodnie.

- O nie! - jęknęła rozpaczliwie Elizabeth. Już miała rzucić kolejną opryskliwą uwagę, gdy do salonu weszło trzech dżen­telmenów.

Od razu rzucało się w oczy, że dwaj z nich są braćmi.

Sebastian, lord Wentworth i młodszy od niego Peregrine, zwany przez najbliższych Perrym byli do siebie bardzo podobni. Obaj uśmiechali się, idąc w stronę Judith ze swym towarzyszem.

- Stary przyjaciel chciał się z tobą przywitać. Tak wyrósł, że nie wiem, czy go poznasz.

Judith z ociąganiem podała Danowi drżącą dłoń, ale nie zdobyła się na to, żeby spojrzeć mu w oczy. Pochylił się, całując ją w rękę. Zerkając spod rzęs, spostrzegła znajomą głowę z rudymi lokami. Ledwie musnął ustami jej palce, bo tak nakazywał dobry ton, ale mocny uścisk ręki przyprawił ją o zawrót głowy.

Odruchowo cofnęła dłoń, jakby się sparzyła, ale Dan spra­wiał wrażenie, że tego nie zauważył.

- Mam nadzieję, że zastaję panią w dobrym zdrowiu, pan­no Aveton - powiedział uprzejmie i chłodno.

- Co ty wygadujesz, Dan? - spytała zdumiona Elizabeth. -Urosłeś, mieszkając wśród aborygenów, lecz z pamięcią u cie­bie nie najlepiej. Przecież to nasza Judith. Zapomniałeś?

- Pamiętam wszystko - odparł z pozoru obojętnie, ale Ju­dith natychmiast zrozumiała aluzję. Głęboko zraniła go swoją odmową. Nie miała sposobności, żeby mu wyjaśnić, dlacze­go musiała tak postąpić. Może to i lepiej? Chyba nie było im pisane razem iść przez życie. Pomyślała o swojej przyszłości i zrobiło jej się ciężko na sercu.

Gdy drzwi zamknęły się za Judith, Peregrine obrzucił żonę badawczym spojrzeniem.

- Najlepiej od razu powiedz, co się stało. Po minie poznaję, że masz złe nowiny.

Wzburzona Elizabeth, nie przebierając w słowach, wyjaś niła w czym rzecz. Słuchając jej tyrady, Sebastian i Peregrine natychmiast spoważnieli.

- Uważasz Truscotta za oszusta i łowcę posagów? Poważne oskarżenia - powiedział Sebastian. - Nie zapominaj, że mó­wimy o znanym kaznodziei. Skąd u ciebie tyle niechęci do te­go człowieka?

Elizabeth zerknęła ukradkiem na Perry'ego i postanowiła nie odpowiadać na to pytanie. Oboje byli równie gwałtowne­go usposobienia. Wolała nie wspominać o pożądliwych spo­jrzeniach, jakie przy każdej sposobności posyłał jej wielebny Truscott. Miodowym głosem szeptał jej do ucha, że powin­ni spotkać się sam na sam, aby mógł umocnić ją w wierze. Przy powitaniu trzymał jej dłoń trochę za długo, choć było to sprzeczne z zasadami dobrego wychowania.

- Intuicja podpowiada mi, że to łotr i krętacz - odparła. -Przeczuwam, że skrywa jakieś mroczne tajemnice.

- Ponosi cię wyobraźnia, kochanie moje. - Perry ujął jej dłoń. - Podejrzewam, że moja zaborcza żona po prostu nie chce się z nikim dzielić najlepszą przyjaciółką.

Sebastian popatrzył na Prudence.

- Jesteś dzisiaj bardzo milcząca. Nie masz zdania w tej materii? Prudence usiłowała pospiesznie uporządkować własne uczucia. Serce Dana nie miało przed nią żadnych tajemnic. Znała je niemal tak dobrze jak własne.

Dan znieruchomiał, gdy Elizabeth wspomniała o planach Judith, ale gdy przybrana matka na niego spojrzała, wydawał się spokojny i opanowany.

- Judith zaskoczyła nas tą wiadomością. Zrozum, mój dro­gi, nie wiemy, co do niej czuje wielebny Truscott i jakiego zda­nia jest o nim nasza droga przyjaciółka. Dotąd nie zdradzał szczególnego zainteresowania jej osobą.

- Zaczął się do niej umizgać dopiero, gdy dostała spadek! - zawołała wzburzona Elizabeth. - To jedyny powód jego oświadczyn!

- Moja droga, jesteś uprzedzona - natychmiast zaprotesto­wał Perry. - Wszyscy jesteśmy bardzo przywiązani do Judith i doceniamy jej liczne zalety. Zastanawiam się, czemu dotąd nie wyszła za mąż.

Kiedy padła ta uwaga, Dan zaczął się żegnać, mam­rocząc, że przypomniał sobie o umówionym spotkaniu. Pobladł tak, że można było policzyć wszystkie piegi na jas­nej skórze, a spojrzenie niebieskich oczu wyrażało osobli­wą desperację.

- Wszyscy dziś wariują - narzekała Elizabeth. - Co z Da­nem? Czy mimo woli sprawiłam mu przykrość?

- Zapewne nie ma ochoty słuchać plotek - uspokoiła ją Prudence. - Tyle lat go tutaj nie było. Musi przywyknąć do nowego otoczenia, a rozmowa dotyczy osoby, której nie zna.

- Ale z Judith łączyła go serdeczna zażyłość. Powinien się zainteresować człowiekiem, którego wybrała na męża. Łudzi­łam się, że na wieść o jego powrocie zmieni zdanie.

- Wątpię. Moim zdaniem, wytrwa w swoim postanowieniu.

- W takim razie trzeba ją przekonać, żeby zmieniła zdanie. Idę o zakład, że to sprawka jej macochy. Najchętniej utopiła­bym w łyżce wody to wstrętne babsko.

Prudence w głębi serca przyznała rację Elizabeth. Zdawała sobie sprawę, że kiedy Dan starał się o Judith, pani Aveton po kryjomu torpedowała jego wysiłki. Z jej powodu przez tyle lat oboje byli głęboko nieszczęśliwi. Nastawiała wszystkich prze­ciwko Danowi, plotkując na prawo i lewo, że jest podrzutkiem bez grosza przy duszy, który przyszedł na świat w ohydnych slumsach na uprzemysłowionej północy Anglii. Sączony przez nią jad okazał się skuteczną bronią. Część wytwornego towarzystwa wykluczyła Dana ze swego grona. Przyjaciele odwrócili się od niego, a Prudence ze zdumieniem skonstatowała, że nie jest uwzględniany w zaproszeniach, któ­re codziennie do niej napływały.

Sprawdziła, dlaczego tak się dzieje, a gdy poznała praw­dę, udała się do pani Aveton. Odbyły nadzwyczaj nieprzyjem­ną rozmowę, podczas której owa dama najpierw wyparła się wszystkiego, ale musiała odwołać oszczerstwa po tym, jak za­gniewana Prudence napadła na nią bez pardonu.

Nie na wiele to się zdało, a szkody były nie do naprawienia. Judith załamała się i z bólem serca odmówiła Danowi swej ręki. Prudence przysięgła sobie wtedy, że nie pozwoli, aby w przyszłości ktokolwiek z ludzi bliskich jej sercu został rów­nie okrutnie poniżony.

Dan na próżno wszelkimi sposobami próbował skłonić Judith do zmiany postanowienia. Trwała przy swoim, w grę wchodził przecież jego honor i dobre imię.

Po powrocie do domu dzielonego z macochą i dwiema przyrodnimi siostrami Judith gorzko żałowała, że niespo­dziewanie zachciało jej się dzisiaj odwiedzin na Mount Street. Prudence i Elizabeth na wieść o jej zaręczynach nie kryły zdu­mienia. Trudno się dziwić, skoro nie mogła im wyjaśnić, co nią kierowało.

Wieść o spadku odziedziczonym przez Judith wywołała u Avetonow wielkie poruszenie mimo zapisu, że do czasu jej zamążpójścia nie będzie mogła samodzielnie dysponować ka­pitałem. Zgodnie z postanowieniami testamentu, miała jed­nak prawo korzystać z odsetek.

Pani Aveton z miejsca nakazała prawnikowi Judith sprawdzić, czy możliwe jest obalenie testamentu. Gdy uświadomił jej, że to nie wchodzi w grę, pasierbica stała się obiektem bezlitosnych ataków, które omal nie doprowadziły jej do obłędu.

Znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Panna w jej wieku nie mogła zamieszkać z dala od rodziny, nawet jeśli miała na to środki. Nieustanne kłótnie sprawiały, że jak ślimak ukryła się w skorupie. Do dziś była przekonana, że stłumiła uczucia, a dawna miłość nic dla niej nie znaczy.

Nie tylko z rozpaczy i poczucia bezradności przyjęła oświadczyny wie...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl