[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Aldous Huxley, "Drzwi percepcji"

(przeł. Piotr Kołyszko)

 

Gdyby oczyścić drzwi percepcji,

 

Każda rzecz jawiłaby się taka, jaka jest: nieskończona.

 

Wiliam Blake (przeł. R. Krynicki)

 

\

 

W 1886 roku niemiecki farmakolog, Ludwig Lewin, opublikował pierwszą systematyczną monografię kaktusa, któremu nadano póŹniej nazwę od jego nazwiska. Anhalonium lewinii był w nauce czym¶ nowym. Dla pierwotnej religii oraz dla Indian Meksyku i Południowego Zachodu Ameryki był przyjacielem od niepamiętnych czasów. W gruncie rzeczy, był o wiele więcej niż przyjacielem. Wystarczy się odwołać do słów jednego z pierwszych Hiszpanów, którzy odwiedzili Nowy ¦wiat: "spożywają korzeń, który nazywają pejotlem i który czczą jak bóstwo".

 

Dlaczego czcili go niczym bóstwo stało się jasne, gdy tak wybitni psychologowie jak Jaensch, Havelock Ellis i Weir Mitchell podjęli eksperymenty z meskaliną, aktywnym składnikiem pejotlu. Co prawda, nie posunęli się nigdy do bałwochwalstwa, ale wszyscy przyczynili się do przyznania meskalinie wyjątkowego znaczenia. Stosowana w odpowiednich dawkach, zmienia cechy ¶wiadomo¶ci bardziej niż inne substancje ze składnicy farmakologa, chociaż jest mniej od nich toksyczna.

 

Badania nad meskaliną prowadzono wyrywkowo od czasów Lewina i Havelocka Ellinsa. Chemicy nie tylko wyizolowali alkaloid; nauczyli się go syntetyzować, toteż dostawy przestały być uzależnione od rzadkich, sporadycznych zbiorów pustynnego kaktusa. Psychiatrzy aplikowali sobie meskalinę w nadziei uzyskania lepszego - bo z pierwszej ręki - rozumienia procesów psychicznych swych pacjentów. Prowadząc badania, niestety na zbyt małej populacji i w nazbyt wąskim przedziale warunków eksperymentalnych, psychologowie zaobserwowali i skatalogowali niektóre z bardziej uderzających efektów tego ¶rodka. Neurolodzy i fizjolodzy poznali czę¶ciowo mechanizmy jego działania na o¶rodkowy układ nerwowy. Prócz tego, przynajmniej jeden profesjonalny filozof zażył meskalinę dla ¶wiatła, jakie może ona rzucić na odwieczne, nie rozwiązane zagadki jak miejsce umysłu w przyrodzie czy relacja między mózgiem a ¶wiadomo¶cią.

 

7

 

Tak wyglądała sytuacja dopóty, dopóki przed dwoma czy trzema laty nie zaobserwowano nowego i prawdopodobnie bardzo znaczącego faktu.1 W gruncie rzeczy, już od kilku dziesięcioleci fakt ten sam się nasuwał; ale, praktycznie rzecz biorąc, nikt go nie dostrzegł, dopóki młodego angielskiego psychiatry, pracującego obecnie w Kanadzie, nie uderzyło duże podobieństwo składu chemicznego meskaliny i adrenaliny. Dalsze badania wykazały, że kwas lizergowy, wyjątkowo silny halucynogen otrzymywany ze sporyszu odznacza się strukturalnym biochemicznym pokrewieństwem ze wspomnianymi substancjami. Następnie przyszło odkrycie, że adrenochrom, będący produktem rozpadu adrenaliny, może wywołać wiele objawów zaobserwowanych podczas intoksykacji meskaliną. Tyle że adrenochrom występuje zapewne spontanicznie w ludzkim ciele. Innymi słowy, każdy z nas może potencjalnie wytwarzać minimalne dawki chemiczne, które jak wiemy wywołują znaczne zmiany w ¶wiadomo¶ci. Niektóre spo¶ród tych zmian przypominają zmiany występujące w schizofrenii, owej tak charakterystycznej pladze dwudziestego wieku. Czy zaburzenia psychiczne są związane z zaburzeniami chemicznymi? Zaburzenia chemiczne natomiast związane są ze stresami psychicznymi wpływającymi na nadnercza? Stwierdzenie tego już teraz byłoby przedwczesne i nieroztropne. Możemy powiedzieć co najwyżej tyle, że tak wygląda sprawa prima facie. Tymczasem badacze posuwają się systematycznie tym tropem, detektywi - biochemicy, psychiatrzy, psychologowie - idą tym ¶ladem.

 

Zbiegiem wyjątkowo dla mnie szczę¶liwych okoliczno¶ci znalazłem się, wiosną 1953 roku, akurat na samym tropie. Jeden z detektywów przybył w jakiej¶ sprawie do Kalifornii. Pomimo siedemdziesięciu lat badań, psychologiczny materiał jakim dysponował był nadal absurdalnie znikomy, zależało mu więc na tym, by go poszerzyć. Byłem akurat na miejscu i miałem ochotę, a wręcz nieposkromioną chęć zostać ¶winką do¶wiadczalną. Tak doszło do tego, że pewnego słonecznego majowego poranka połknąłem cztery dziesiąte grama meskaliny rozpuszczone w połowie szklanki wody i usadowiłem się, czekając na efekty. Żyjemy razem, oddziałujemy i reagujemy na siebie; ale zawsze, we l    wszystkich okoliczno¶ciach, jeste¶my zdani na siebie. Męczennicy ramię l    w ramię wkraczają na arenę; ale każdy z nich zostaje ukrzyżowany l   w samotno¶ci. Objęci kochankowie próbują rozpaczliwie zespolić swe

 

8

 

odizolowane uniesienia w jedną autotranscendencję; na próżno. Każdy obleczony w ciało duch z samej swej natury jest skazany na to, by przeżywać cierpienie i rado¶ci w samotno¶ci. Wrażenia, uczucia, wglądy, fantazje - wszystkie one mają charakter prywatny i są nie do przekazania, chyba że za po¶rednictwem symboli, niejako z drugiej ręki. Możemy gromadzić informacje o przeżyciach, nigdy jednak same przeżycia. Od rodziny po naród, każda grupa ludzi stanowi społeczno¶ć odrębnych wszech¶wiatów.

 

Większo¶ć odrębnych wszech¶wiatów jest na tyle podobna do siebie, by umożliwić interferencyjne rozumienie czy nawet wspólną empatię lub "wczuwanie się". Pamiętając chociażby o naszych własnych nieszczę¶ciach i upokorzeniach, możemy współczuć innym w podobnych sytuacjach, możemy postawić się (zawsze, oczywi¶cie, w nieco pickwickows-kim sensie) na ich miejscu. Ale w pewnych przypadkach porozumienie, między wszech¶wiatami jest niepełne lub wręcz nie istniejące. Umysł to miejsce samo dla siebie, za¶ miejsca zamieszkiwane przez obłąkanych i niezwykle utalentowanych są tak odmienne od miejsc zamieszkałych przez normalnych ludzi, że nie ma prawie zupełnie wspólnej płaszczyzny pamięci, która służyłaby za podstawę dla rozumienia lub współod-czuwania. Padają słowa, ale niczego nie wyja¶niają. Rzeczy i wydarzenia, do których odnoszą się symbole, należą do wzajemnie wykluczających się sfer do¶wiadczenia. Prawdziwie zbawiennym darem jest widzieć siebie tak, jak widzą nas inni. Nie mniej ważna jest umiejętno¶ć postrzegania innych tak, jak oni sami siebie postrzegają. Tylko co wtedy, gdy ci inni należą do innego gatunku i zamieszkują całkowicie obcy wszech¶wiat? Na przykład, w jaki sposób zdrowy psychicznie człowiek może pojąć jak czuje się szaleniec? Albo też, o ile nie urodzimy się w nowym wcieleniu wizjonerem, medium czy geniuszem muzycznym, jaką mamy szansę na odwiedzenie ¶wiatów, które były domem dla Blake'a, Swedenborga i Johanna Sebastiana Bacha? Jak człowiek na samym krańcu ektomorfii i cerebrotonii może postawić się w sytuacji człowieka na krańcu endomorfii i wiscerotonii, czy też - poza przypadkami pewnych ograniczonych obszarów - dzielić uczucia człowieka na krańcach mezomorfii i somatotonii? Dla zaprzysięgłego behawiorysty takie pytania są, jak mniemam, bezsensowne. Ale dla tych, którzy na poziomie teoretycznym wierzą w co¶, co w praktyce uznają za prawdziwe - to znaczy, że do¶wiadczenie posiada nie tylko

 

zewnętrzną, ale i wewnętrzną stronę - postawione tu problemy są rzeczywiste, tym bardziej poważne, że niektóre z nich są całkowicie nierozwiązywalne, inne rozwiązywalne tylko w wyjątkowych okoliczno¶ciach i przy użyciu metod dostępnych tylko nielicznym. Tak więc, wydaje się zupełnie pewne, że nigdy nie będę wiedział, co to znaczy czuć się Sir Johnem Falstaffem czy Joe Louisem. Z drugiej strony, zawsze wydawało mi się możliwe, za po¶rednictwem hipnozy lub na przykład autohipnozy, systematycznej medytacji, czy poprzez zażycie odpowiedniego ¶rodka chemicznego, dokonanie takiej zmiany normalnego stanu ¶wiadomo¶ci, by poznać, od wewnątrz, to o czym mówi wizjoner, medium, a nawet mistyk.

 

Kierując się lekturami na temat przeżyć po meskalinie wyrobiłem sobie z góry przekonanie, że ¶rodek ten wprowadzi mnie, przynajmniej na kilka godzin, w wewnętrzny ¶wiat opisywany przez Blake'a i A. E. (George William Russell). Ale moje oczekiwania się nie spełniły. Spodziewałem się, że będę leżeć z zamkniętymi oczyma, oglądając wizje wielobarwnych geometrii, ożywionej architektury, obfitującej w klejnoty i nieziemsko cudownej, krajobrazów z bohaterskimi postaciami, czy symbolicznych dramatów pulsujących nieustannie na granicy ostatecznego objawienia. Ale nie wziąłem, oczywi¶cie, pod uwagę, nawyków mojej konstytucji psychicznej, faktów dotyczących mojego temperamentu, wychowania i zwyczajów.

 

Mam, i odkąd pamiętam, zawsze miałem słabą wyobraŹnię wzrokową. Słowa, nawet płodne słowa poetów, nie wywołują w moim umy¶le obrazów. Przy zasypianiu nie witają mnie wizje hipnagogiczne. Kiedy co¶ sobie przypominam, wspomnienie nie jawi mi się jako żywo postrzegane wydarzenie czy obiekt. Wysiłkiem woli mogę wzbudzić w sobie niezbyt żywe wyobrażenie tego, co miało miejsce wczoraj po południu, wyglądu Lungarno sprzed zniszczenia mostów, Bayswater Road, kiedy jedynymi autobusami były zielone, niewielkie, ciągnione przez stare konie pojazdy jadące z prędko¶cią trzech i pół mil na godzinę. Takie wyobrażenia mają wszakże mało materialno¶ci i nie żyją własnym życiem. Wobec rzeczywistych, spostrzeganych przedmiotów znajdują się w takiej relacji jak duchy Homera wobec ludzi z krwi i ko¶ci, którzy przyszli je odwiedzić w królestwie cieni. Tylko wtedy, gdy mam wysoką gorączkę, moje obrazy umysłowe nabierają niezależnego życia. Tym, którzy dysponują silną zdolno¶cią wizualizacji, mój ¶wiat wewnętrzny

 

10             

 

musi się wydawać przedziwnie monotonny, ograniczony i nieciekawy. To był wła¶nie ¶wiat - ubogi, ale mój własny - który chciałem ujrzeć przemieniony w co¶ całkiem od niego odmiennego. Zmiana, która rzeczywi¶cie w tym ¶wiecie zaszła nie miała bynajmniej charakteru rewolucyjnego. W pół godziny po połknięciu ¶rodka zauważyłem powolny taniec złotych ¶wiateł. W chwilę póŹniej, zaczęły nabrzmiewać i rozprzestrzeniać się pełne przepychu czerwone płaszczyzny, tryskając z jasnych węzłów energii, wibrujących nieustannie zmieniającym się, układającym we wzory życiem. Innym razem, zamknięcie oczu ukazało kompleks szarych struktur, wewnątrz których blade niebieskawe kule nabierały intensywnej solidno¶ci, a wyłoniwszy się, przesuwały bezszelestnie do przodu i znikały z pola widzenia. Ale nigdy nie były to twarze, ani postaci ludzi lub zwierząt. Nie widziałem pejzaży, żadnych rozległych przestrzeni, żadngo magicznego rozrastania się czy metamorfozy budynków, niczego, co chociaż odległe przypominałoby dramat lub przypowie¶ć. Inny ¶wiat, do którego wprowadziła mnie meskalina, nie był ¶wiatem wizji; istniał przede mną, w tym co potrafiłem dostrzec otwartymi oczyma. Wielka zmiana nie dokonała się w sferze obiektywnego faktu. To, co się stało z moim subiektywnym wszech¶wiatem, było względnie nieistotne.

 

Wziąłem pigułkę o jedenastej. W półtorej godziny póŹniej siedziałem w moim gabinecie wpatrując się intensywnie w mały szklany wazon. Wazon zawierał tylko trzy kwiaty - w pełni rozkwitniętą różę Portugalska piękno¶ć, żółtawo-różową z odcieniem ciepłej, płomienistej barwy u nasady każdego płatka; duży goŹdzik w kolorze kremowym i karmazynowym; i białofioletowy u końca nadłamanej łodyżki, wyrazisty heraldyczny kwiat irysu. Przypadkowy i prowizoryczny mały bukiet urągał wszelkim zasadom tradycyjnego dobrego smaku. Tego ranka przy ¶niadaniu uderzył mnie żywy dysonans jego barw. Ale tym razem nie to było najważniejsze. Nie przyglądałem się teraz niezwykłemu ułożeniu kwiatów. Widziałem to, co widział Adam w poranek swego stworzenia - cud, chwila po chwili, nagiej egzystencji.

 

- Czy to miłe - zapytał kto¶. W tej czę¶ci eksperymentu wszystkie rozmowy były nagrywane na dyktafon, mogłem więc potem od¶wieżyć pamięć wypowiedzianych słów.

 

- Ani miłe, ani nie miłe - odrzekłem. - Po prostu jest. Istigkeit - czy nie tego słowa lubił używać Meister Eckhart?

 

11

 

"Istotowo¶ć". Byt platońskiej filozofii, tyle że Platon, jak się zdaje, popełnił ogromny, groteskowy błąd polegający na oddzieleniu Bytu od stawania się i utożsamieniu go z matematyczną abstrakcją Idei. Nie potrafił nigdy, biedaczysko, zobaczyć wiązanki kwiatów rozbłyskujących własnym wewnętrznym ¶wiatłem i nieledwie uginających się pod presją sensu jakim je obdarzono; nigdy nie potrafiłby dostrzec, że to, co róża, irys i goŹdzik z taką intensywno¶cią oznaczały stanowiło ni mniej, ni więcej to, czym były - ulotno¶ć, która była jednak wiecznym życiem, nieustanne znikanie, które było jednocze¶nie czystym Bytem, wiązką znikomych, niepowtarzalnych istnień poszczególnych, w których dzięki jakiemu¶ niewypowiedzianemu, a przecież samo przez się zrozumiałemu, paradoksowi dostrzegało się boskie Źródło wszelkiego istnienia.

 

Nadal patrzyłem na kwiaty i zdawało mi się, iż w ich żywym ¶wietle odnajduję jako¶ciowy odpowiednik oddychania - chociaż oddychania bez powrotu do punktu wyj¶cia, bez periodycznego odpływu, jedynie z powracającym przypływem od piękna do piękna pogłębionego, od głębokiego do jeszcze głębszego sensu. Przyszły mi na my¶l takie słowa jak Łaska i Przemienienie, i to wła¶nie, między innymi, oznaczały. Mój wzrok przenosił się z róży na goŹdzik, i z pierzastego rozżarzenia na gładkie woluty obdarzonego czuciem ametystu, które tworzyły irys. Widzenie Uszczę¶liwiające, Sat-cit-ananda, Istnienie-¦wiadomo¶ć-Bło-go¶ć - po raz pierwszy zrozumiałem, nie na poziomie słownym, nie poprzez wstępne aluzje czy z oddalenia, lecz precyzyjnie i całkowicie do czego odnosiły się te cudowne sylaby. I wówczas przypomniałem sobie fragment, na który natrafiłem w jednym z esejów Suzukiego. ,,Co to jest ciało Dharmy Buddy?" (Ciało Dharmy Buddy to inny sposób okre¶lenia Umysłu, Istotowo¶ci, Pustki, Bóstwa.) W klasztorze zen pewien gorliwy i zdezorientowany nowicjusz zadaje to pytanie. I z podobnym jak u braci Marx natychmiastowym zdystansowaniem się wobec tematu, Mistrz odpowiada: ,,Żywopłot w głębi ogrodu." "Kim za¶, je¶li wolno mi spytać, jest człowiek, który urzeczywistnia w sobie tę prawdę?", indaguje niepewnie nowicjusz. Groucho uderza go kijem w ramię i odpowiada: "Złotoskórym lwem."

 

Przy pierwszej lekturze zdawało mi się to tylko dającym mgli¶cie do my¶lenia nonsensem. Teraz było to jasne jak słońce, nieodparte jak system Euklidesa. To oczywiste, że Ciało Dharmy Buddy jest żywopłotem w głębi ogrodu. A zarazem, i w nie mniej oczywisty sposób, było

 

12              \

 

ono tymi kwiatami, było wszystkim co jaŹń - czy raczej błogosławiona nie-jaŹń uwolniona na chwilę z mojego dławiącego u¶cisku - zechciała obdarzyć spojrzeniem. Na przykład, książkami, wypełniającymi szczelnie mój gabinet. Podobnie jak kwiaty, przy każdym moim spojrzeniu rozbłyskiwały żywszymi barwami, głębszym sensem. Książki czerwone niczym rubiny; książki szmaragdowe; książki oprawne w kremowy jadeit; książki z agatu, akwamarynu. żółtego topazu; książki z lapis lazuli o tak intensywnym, nasyconym wewnętrznym sensem kolorze, że zdawało się, iż za chwilę ulecą z półek, by bardziej natarczywie narzucić się mojej uwadze.

 

- A co z relacjami przestrzennymi? - pytał eksperymentator, kiedy przypatrywałem się książkom.

 

OdpowiedŹ była trudna. To prawda, perspektywa wydawała się jaka¶ dziwaczna, a ¶ciany pokoju wydawały się już nie stykać pod kątem prostym. Ale nie te fakty były najważniejsze. Najważniejsze było to, że relacje przestrzenne przestały odgrywać istotne znaczenie, a mój umysł postrzegał ¶wiat w kategoriach innych niż przestrzenne. W normalnych sytuacjach oko stawia sobie takie problemy: Gdzie? - Jak daleko? - Jak co¶ jest położone w relacji do czego¶ innego? Podczas do¶wiadczenia z meskaliną zaimplikowane pytania, na które odpowiada oko są innego rodzaju. Miejsce i odległo¶ć przestaje być przedmiotem zainteresowania, Umysł zaczyna postrzegać w kategoriach intensywno¶ci egzystencji, głębi sensu, relacji w ramach okre¶lonego wzorca. Widziałem książki, ale nie obchodziło mnie ich miejsce w przestrzeni. Zauważyłem natomiast, wręcz wryło mi się to w umysł, że wszystkie rozbłyskiwały żywym ¶wiatłem i że niektóre z nich promieniowały wyrazistszym blaskiem. W tym kontek¶cie położenie i trzy wymiary nie miały znaczenia. Nie znaczy to, oczywi¶cie, by kategoria przestrzeni uległa zawieszeniu. Kiedy wstałem i zacząłem przechadzać się po pokoju, czyniłem to całkiem normalnie, nie myląc położenia obiektów. Przestrzeń nadal istniała, tyle że straciła dominujące znaczenie. Umysł zajmował się, przede wszystkim, nie miarami i położeniem, lecz istnieniem i sensem.

 

Obojętno¶ci wobec przestrzeni towarzyszyła jeszcze pełniejsza obojętno¶ć wobec czasu.

 

- Zdaje się, że jest go całe mnóstwo - zdobyłem się tylko na taką odpowiedŹ, kiedy eksperymentator spytał mnie, co sądzę o czasie.

 

13

 

Całe mnóstwo, ale ile dokładnie, nie miało najmniejszego znaczenia. Mogłem, oczywi¶cie, spojrzeć na zegarek; ale wiedziałem, że mój zegarek znajduje się w innym wszech¶wiecie. W aktualnym przeżyciu doznawałem, bez przerwy, poczucia nieokre¶lonego trwania czy - mówiąc inaczej - nieustannej teraŹniejszo¶ci, na którą składała się jedna, ale podlegająca nieustannym przemianom apokalipsa.

 

Eksperymentator skierował moją uwagę na meble. Na ¶rodku pokoju stał mały stolik na maszynę do pisania; za nim, patrząc z mojego punktu obserwacyjnego, znajdował się wiklinowy fotel, a w głębi biurko. Owe trzy meble tworzyły zawiły wzór linii poziomych, pionowych i przekątnych - wzór tym bardziej interesujący, że nie był interpretowany w kategoriach relacji przestrzennych. Stół, krzesło i biurko tworzyły kompozycję, która przypominała jakie¶ dzieło Braque'a czy Juana Gris, martwą naturę jawnie odniesioną do ¶wiata obiektywnego, chociaż ukazaną bez głębi, bez żadnej próby fotograficznego realizmu. Spoglądałem na meble nie jak utylitarysta, który musi siadać na krzesłach, pisać przy biurkach czy stołach, ani nie jak fotoreporter czy uczony obserwator, lecz jak prawdziwy esteta, którego interesują jedynie formy i ich relacje w zasięgu wzroku albo w przestrzeni obrazu. Ale kiedy się tak przyglądałem, ten czysto estetyczny obraz, wytwór kubistycznego oka, ustąpił miejsca temu, czemu mogę nadać jedynie miano sakramentalnej wizji rzeczywisto¶ci. Znalazłem się z powrotem tam, gdzie byłem patrząc na kwiaty - ponownie w ¶wiecie, w którym wszystko rozbłyskiwało Wewnętrznym ¦wiatłem i posiadało nieskończone znaczenie. Na przykład, nogi krzesła - cóż za cudowna rurkowato¶ć, cóż za nadprzyrodzona wypolerowana gładko¶ć! Spędziłem kilka minut - a może kilka stuleci - nie tylko wpatrując się w te bambusowe nogi, co w istocie będąc nimi - czy też raczej będąc w nich sobą: albo, żeby być jeszcze precyzyjniejszym (bowiem takie byty jak "jaŹń" czy "oni" nie uczestniczyły w tym procesie) będąc swoją nie-jaŹnią w nie-jaŹni krzesła.

 

Zastanawiając się nad swoim przeżyciem muszę się zgodzić z wybitnym filozofem z Cambridge, dr C. D. Broadem, "że uczyniliby¶my dobrze rozważając poważniej niż dotąd wysuniętą przez Bergsona teorię pamięci i spostrzegania zmysłowego. Sugerował on, że funkcją mózgu, układu nerwowego i organów zmysłowych jest przede wszystkim tworzenie. Każdy człowiek jest w każdym momencie

 

zdolny pamiętać wszystko, co mu się przydarzyło i spostrzegać wszystko, co się dzieje gdziekolwiek we wszech¶wiecie. Funkcją mózgu oraz układu nerwowego jest chronienie nas przed przytłaczającym, mogącym przyprawić o dezorientację wpływem tej masy w głównej mierze bezużytecznej i nieistotnej wiedzy poprzez wyłączenie większo¶ci z tego, co w przeciwnym razie nieustanie spostrzegaliby¶my i zapamiętywali oraz pozostawienie tylko bardzo małego i szczególnego wycinka, który miałby praktyczne znaczenie." Zgodnie z tą teorią, każdy z nas jest potencjalnie Wolnym Umysłem. Ale w tym stopniu, w jakim jeste¶my zwierzętami, naszym celem jest przetrwanie za każdą cenę. Aby umożliwić przetrwanie biologiczne, Wolny Umysł musi ulec transformacji za po¶rednictwem redukującego zaworu mózgu i układu nerwowego. Skutkiem tej redukcji jest ledwie sączący się bezwarto¶ciowy strumyczek takiej ¶wiadomo¶ci, która pozwala zachować życie na powierzchni danej nam planety. W celu formułowania i wyrażania tre¶ci zredukowanej ¶wiadomo¶ci, człowiek wynalazł oraz nieskończenie rozbudował owe systemy symboli i zawarte w nich filozofie, które nazywamy językiem. Każda jednostka jest zarazem beneficjentem i ofiarą tradycji językowej, w jakiej się rodzi - beneficjentem o tyle, o ile język otwiera dostęp do nagromadzonych zapisów do¶wiadczeń innych ludzi, ofiarą o tyle, o ile utwierdza ją w przekonaniu, że zredukowana ¶wiadomo¶ć jest jedyną ¶wiadomo¶cią - i zniekształca jej poczucie rzeczywisto¶ci, tak iż jest aż nazbyt skłonna brać swe koncepcje za dane, "swe słowa za rzeczywiste zjawiska. To, co w języku religijnym nazywamy "tym ¶wiatem", jest wszech¶wiatem zredukowanej ¶wiadomo¶ci, wyrażanej oraz, nie da się tego ukryć, spetryfikowanej przez język. Różne "inne ¶wiaty", z którymi ludzie, co prawda w niekonsekwentny sposób, nawiązują kontakt to różnorodne elementy pełnej ¶wiadomo¶ci przynależnej Wolnemu Umysłowi. Większo¶ć ludzi, przez większą czę¶ć czasu dysponuje jedynie wiedzą o Tym, co przedostaje się przez redukujący zawór i jest konsekrowane jako autentyczna rzeczywisto¶ć Przez lokalny język. Niektórzy jednak ludzie zdają się rodzić z takiego rodzaju układem, który pozwala okpić redukujący zawór; U innych dochodzi do powstawania okresowych układów tego rodzaju, czy to spontanicznie, czy w wyniku ¶wiadomych "ćwiczeń duchowych" hipnozy albo ¶rodków narkotycznych. Przez te stałe lub okresowe układy nie przechodzi spostrzeganie "wszystkiego, co się dzieje gdzieko-

 

14

 

15

 

lwiek we wszech¶wiecie" (układ bowiem nie znosi działania redukującego zaworu, nadal filtrującego pełną tre¶ć Wolnego Umysłu),, niemniej przepływa spostrzeganie czego¶ dodatkowego, przede wszystkim za¶ czego¶ odmiennego od starannie wybranego ze względów utylitarnych materiału, który nasze zawężone, jednostkowe umysły biorą za pełny lub co najmniej wystarczający obraz rzeczywisto¶ci.

 

Mózg posiada pewną liczbę układów enzymatycznych, które koordynują jego funkcjonowanie. Niektóre z tych enzymów regulują dostarczanie glukozy do komórek mózgowych. Meskalina blokuje produkcję tych enzymów i w ten sposób obniża poziom glukozy dostępnej organowi, który nieustannie potrzebuje cukru. Co się dzieje, kiedy meskalina redukuje normalną dostawę cukru do mózgu? Poddano obserwacji zbyt małą liczbę przypadków, a więc nie można udzielić wyczerpującej odpowiedzi. Ale to, co stało się z większo¶cią tych nielicznych osób, które zażyły meskalinę w warunkach eksperymantal-nych, można stre¶cić następująco.

 

(1)  Zdolno¶ć zapamiętywania i  "normalnego  my¶lenia",  o  ile w ogóle jest ograniczona, to tylko w niewielkim stopniu. (Przesłuchując , nagrania moich rozmów pod wpływem narkotyku, nie stwierdziłem, żebym był wówczas chociaż trochę głupszy niż zwykle.)

 

(2) Wrażenia wzrokowe ulegają znacznej intensyfikacji, a oko czę¶ciowo odnajduje w sobie na nowo percepcyjną niewinno¶ć dzieciństwa, kiedy aparat sensoryczny nie był bezpo¶rednio i automatycznie podporządkowany my¶leniu pojęciowemu. Zmniejsza się zainteresowanie przestrzenią, a zainteresowanie czasem spada niemal do zera.

 

(3) Chociaż intelekt pozostaje nie naruszony, spostrzeganie za¶ ulega ogromnemu wydoskonaleniu, wola bole¶nie odczuwa istotną zmianę na gorsze. Osoba zażywająca meskalinę nie widzi powodu, by zająć się "czymkolwiek konkretnym oraz traktuje większo¶ć powodów dla których, w normalnych warunkach, godziła się podejmować działanie i cierpieć jako wysoce nieinteresując. Nie obchodzą ją one, z tej prostej przyczyny, że ma ważniejsze sprawy na głowie.

 

(4) Te ważniejszy sprawy mogą być do¶wiadczane (tak jak ja ich do¶wiadczałem) jako "rozgrywające się na zewnątrz" lub "rozgrywające się w człowieku", albo też jako rozgrywające się w obu ¶wiatach, wewnętrznym i zewnętrznym, czy to jednocze¶nie, czy sukcesywnie. Dla

 

  16

 

wszystkich osób, spo¶ród zażywających meskalinę, które mają zdrową wątrobę i spokojny umysł jest oczywiste to, że są sprawy ważniejsze. Te skutki meskaliny są takie, jakich można by oczekiwać po stosowaniu ¶rodka mającego moc obniżania wydolno¶ci redukujace zaworu mózgu. Kiedy mózg odczuwa brak cukru, niedożywiona jaŹń słabnie, nie jest w stanie podejmować koniecznych zadań i traci wszelkie zainteresowanie relacjami przestrzennymi i czasowymi, które mają tak duże znaczenie dla organizmu nastawionego na radzenie sobie w ¶wiecie   Gdy Wolny Umysł przesącza się przez nieszczelny już zawór, zaczynają się pojawiać rozmaite biologicznie bezużyteczne zjawiska. Czasem występują przypadki  spostrzegania pozazmysłowego. Inni ludzie odkrywają ¶wiat wizyjnego piękna. Jeszcze innym Wolny Umysł odsłoni wspaniało¶ć, nieskończoną warto¶ć i sens nagiej egzystencji danego, nie podlegającego konceptualizacji zdarzenia. W końcowej fazie wyzbycia się ego pojawia się "niejasna wiedza", że wszystko jest we wszystkim, że wszystko jest w rzeczywisto¶ci każdym poszczególnym istnieniem. O ile mi wiadomo, tak dalece może się skończony umysł zbliżyć do "spostrzegania wszystkiego, co ma miejsce gdziekolwiek we wszech¶wiecie".

 

W tym kontek¶cie jakże znacząca jest ogromna intensyfikacja spostrzegania barw dokonująca się pod wpływem meskaliny! Dla niektórych zwierząt bardzo istotna jest, z biologicznego punktu widzenia, zdolno¶ć rozróżniania okre¶lonych barw. Ale poza granicam utylitarystycznego spektrum, większo¶ć stworzeń jest całkowicie ¶lepa na kolory. Na przykład pszczoły po¶więcają większo¶ć czasu na "deflorowanie ¶wieżych dziewic wiosny"; ale jak wykazał von Frisch, potrafią rozpoznawać tylko nieliczne kolory. Wysoce rozwinięte wyczucie barw u człowieka jest biologicznym luksusem, niezwykle cennym dla niego jako istoty obdarzonej duchem i intelektem, chociaż zbędnym dla jego przetrwania jako zwierzęcia. Sądząc na podstawie przymiotników jakie Homer wkłada w ich usta, bohaterowie wojny trojańskiej z ledwo¶cią tylko przewyższali pszczoły w swej zdolno¶ci rozróżniania kolorów. Przynajmniej pod tym względem postępy, jakie poczyniła ludzko¶ć są olbrzymie.

 

Meskalina nadaje wszystkim barwom większą moc i sprawia, iż odbiorca jest zdolny u¶wiadomoć sobie niezliczone różnice odcieni na które, zwykle, pozostaje całkiem ¶lepy. Wydaje się, że dla Wolnego

 

Umysłu tak zwane wtórne cechy rzeczy są pierwotne. W przeciwieństwie do Locke'a Wolny umysł mniema, że kolory są ważniejsze, bardziej godne uwagi niż masa, położenie i wymiary. Niczym ludzie zażywający meskalinę, wielu mistyków spostrzega nadnaturalnie jaskrawe barwy, nie tylko okiem wewnętrznym, lecz również w otaczającym ich obiektywnym ¶wiecie. Podobnych ¶wiadectw dostarczają osoby obdarzone zdolno¶ciami parapsychicznymi i ludzie dysponujący umiejętno¶ciami okultystycznymi. Istnieją media, dla których krótkie objawienie człowieka zażywającego meskalinę jest, w ciągu długich okresów, kwestią codziennego, nieustannego do¶wiadczenia.

 

Od tej długiej, aczkolwiek niezbędnej dygresji w dziedzinę teorii możemy teraz powrócić do cudowno¶ci samych faktów - czterech bambusowych nóg krzesła na ¶rodku pokoju. Niczym żonkile Words-wortha, dostarczyły one różnorakiego bogactwa - bezcennego daru nowego, bezpo¶redniego wglądu w samą Istotę Rzeczy, wraz ze skromniejszym skarbem zrozumienia, szczególnie w dziedzinie sztuki.

 

Róża jest różą. Ale te nogi krzesła były nogami krzesła, a zarazem ¶więtym Michałem i wszystkimi aniołami. Cztery czy pięć dni po wydarzeniu, kiedy zanikały skutki braku cukru w mózgu, zabrano mnie na małą przejażdżkę po mie¶cie, obejmującą, tuż przed zachodem słońca, wizytę w sklepie zwanym skromnie Największym Supermarketem ¦wiata. Na tyłach N.S.¦., po¶ród zabawek, kart z pozdrowieniami i komiksów stał, o dziwo, rząd albumów po¶więconych sztuce. Wziąłem pierwszy tom, jaki wpadł mi w rękę. Był to album van Gogha, książka za¶ otworzyła się na Krze¶le - tym zdumiewającym portrecie Ding an Sich, które obłąkany malarz ujrzał w pełnym adoracji przerażeniu i spróbował przenie¶ć na płótno. Było to jednak zadanie, które okazało się ponad siły nawet takiego geniusza. Krzesło, które ujrzał Van Gogh było w swej istocie niewątpliwie takie samo jak krzesło ujrzane przeze mnie. Ale, chociaż nieporównanie bardziej rzeczywiste niż krzesło normalnego spostrzegania, krzesło na tym obrazie było jedynie niezwykle ekspresyjnym symbolem faktu. Tam faktem była manifestacja Istotowo¶ci; to był jedynie jej emblemat. Takie symbole są Źródłem prawdziwej wiedzy o Istocie Rzeczy, taka za¶ prawdziwa wiedza może służyć do przysposobienia umysłu, traktującego owe symbole jako materiał do swych bezpo¶rednich wglądów. Ale to

 

wszystko. Pomimo swej ekspresyjno¶ci, symbole nigdy nie są rzeczami, które odwzorowują.

 

\V tym kontek¶cie byłoby interesujące przeprowadzić studium dzieł sztuki znanych wielkim znawcom Istotowo¶ci. Jakie obrazy oglądał Eckhart? Jakie rzeŹby i malowidła odgrywały rolę w w do¶wiadczeniu religijnym ¶więtego Jana od Krzyża, Hakuina, Hui-nenga czy Williama Law? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na te pytania; ale mam silne podejrzenia, że większo¶ć wielkich znawców Istotowo¶ci po¶więcała bardzo niewiele uwagi sztuce - niektórzy nie chcieli z nią mieć nic do  czynienia, inni zadowalali się tym, co krytyczne oko uznałoby za dzieła   drugorzędne czy dziesięciorzędne. (Dla osoby, której przemieniony i przemieniający umysł potrafi dostrzec Wszystko w każdym po-zczególnym istnieniu, pierwszorzędno¶ć czy dziesięciorzędno¶ć nawet obrazu religijnego jest doskonale obojętna.) Sztuka, jak sądzę, jest przeznaczona jedynie dla początkujących czy dla tych, którzy zdecydo-zabrnęli w ¶lepą uliczkę i postanowili się zadowalać ersatzem Istotowo¶ci,  symbolami,  a  nie  tym,  co  odwzorowują,  elegancko sporządzonym przepisem, a nie rzeczywistym obiadem.

 

Odłożyłem van Gogha na półkę i wziąłem stojący obok tom. Był to Botticelliego. Przekartkowałem go. Narodziny Wenus - ten obraz nigdy nie należał do moich ulubionych. Mars i Wenus, to piękno z taką namiętno¶cią odsłonięte przez biednego Ruskina u szczytu jego długotrwałej seksualnej tragedii. Cudownie bogate i misterne Oszczerst-wo Apellesa.  I nieco mniej znany, nie najlepszy zresztą obraz, Judyta. Przykuł on moją uwagę,  patrzyłem zafascynowany,  nie na bladą neurotyczną bohaterkę czy jej sługę, nie na pokrytą bujnymi włosami głowę ofiary czy wiosenny pejzaż w tle, ale na purpurowy jedwab fałdzistego stanika Judyty i długich, rozwianych przez wiatr sukni.

 

Widziałem to już przedtem - widziałem tego ranka, w przerwie między oglądaniem kwiatów i mebli, gdy spojrzałem przypadkowo w dół i zacząłem przyglądać się namiętnie i ¶wiadomie swoim skrzyżowanym nogom. Te fałdy spodni - cóż za labirynt nieskończenie znaczącej różnorodno¶ci! I faktura szarej flaneli - jakże bogata, obdarzona jakże głębokim i tajemniczym przepychem! Napotkałem je Ponownie - w obrazie Botticelliego.

 

Cywilizowani ludzie noszą ubrania, nie można więc portretować, mitologicznej czy historycznej opowie¶ci bez przedstawienia fałdzistych

 

18

 

19

 

tkanin. Lecz chociaż krawiectwo może zdać sprawę z ich pochodzenia, nie jest w stanie nigdy wyja¶nić bujnego rozkwitu tematu draperii jako naczelnego tematu wszystkich sztuk plastycznych. Arty¶ci, to oczywiste, zawsze kochali draperię dla niej samej, czy też raczej dla własnych potrzeb. Kiedy maluje się czy rzeŹbi draperię, maluje lub rzeŹbi formy, które praktycznie rzecz biorąc są niefiguratywne - pozbawione uwarunkowań formy, którym lubią się oddawać arty¶ci nawet w najbar-dziej naturalistycznej tradycji. W przeciętnej Madonnie czy Apostole czysto ludzki, w pełni figuratywny element stanowi mniej więcej dziesięć procent cało¶ci. Reszta to mnóstwo różnobarwnych wariacji na niewy-czerpany temat zmiętej wełny czy lnu. I tych niefiguratwnych dziewięć dziesiątych Madonny czy Apostoła bywa często równie istotne jako¶ciowo, co ilo¶ciowo. Bardzo często nadaje ton całemu dziełu sztuki, okre¶la klucz do przedstawienia całego tematu, wyraża nastrój, temperament i postawę artysty wobec życia. W gładkich powierzchniach, szerokich, nie skręconych fałdach draperii Piero wyraża się stoicki spokój. Rozdarty między faktem a chęcią, między cynizmem a idealizmem, Berlini łagodzi niemal karykaturalną iluzję rzeczywisto¶ci, jaką wyrażają jego twarze, ogromnymi krawieckimi abstrakcjami, które są uciele¶nieniem, w kamieniu czy marmurze, nieprzemijających banałów retoryki - heroizmu, ¶więto¶ci, wzniosło¶ci, do których nieustannie, po większej czę¶ci na próżno, dąży ludzko¶ć. Przykładem mogą tu być też suknie i opończe El Greca niepokojąco przypominające trzewia; ostre, poskręcane, płomieniste fałdy, w które przybiera swoje postaci Cosimo Tura: u tego pierwszego tradycyjna duchowo¶ć załamuje się w bezimiennej fizjologicznej tęsknocie; u drugiego, snuje się bolesne poczucie wła¶ciwej ¶wiatu dziwno¶ci i wrogo¶ci. Albo też proszę wziąć pod uwagę Watteau; jego mężczyŹni i kobiety grają na lutniach, szykują się na bale i arlekinady, na aksamitnych trawnikach, pod szlachetnymi drzewami zaokrętowują się do podróży na Cyterę z marzeń każdego kochanka; ich głęboka melancholia i ostro krytykowana, rozdzierająca wrażliwo¶ć ich twórcy znajdują wyraz nie w zapisie działań, nie w gestach i twarzach portretowanych, ale w reliefie i fakturze ich sukni z tafty, ich atłasowych pelerynek i kubraków. Nie ma tu ani centymetra gładkiej powierzchni, ani chwili spokoju czy ufno¶ci, jedynie jedwabna dżungla niezliczonych maleńkich fałdek i zmarszczeń, poddawanych nieustającej modulacji - niepewno¶ć wewnętrzna oddana z doskonałą pewno¶cią dłoni

 

 

 

mistrza -- odcienia przechodzącego w odcień, jednego nieokre¶lonego

 

koloru przechodzącego w inny. W życiu człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi. W sztukach plastycznych strzela temat; kule nosi w ostatecznym

 

rozrachunku temperament artysty, a następnie (przynajmniej w malarstwie portretowym, historycznym i rodzajowym) rzeŹbiona czy malowana draperia. Te dwie rzeczy decydują o tym, że fete galante porusza do łez że w ukrzyżowaniu tkwi spokój przechodzący w rado¶ć, że stygmatyzacja ma w sobie jaki¶ powab seksualny, że wygląd cudu kobiecej głupoty (mam na my¶li niezrównaną Mme Moitessier Ingresa) daje wyraz najbardziej rygorystycznemu, bezkompromisowemu intelektualizmowi.

 

Ale to nie wszystko. Draperię, co stwierdziłem dopiero teraz, są czym¶ o wiele więcej niż pretekstami do wprowadzenia niefiguratyw-nych form do naturalistycznego malarstwa i rzeŹby. To, co pozostali widzą tylko pod wpływem meskaliny, artysta dzięki wrodzonym zdolno¶ciom widzi cały czas. Jego spostrzeganie nie ogranicza się do tego, co biologicznie czy społecznie użyteczne. Cząstka wiedzy należącej do Wolnego Umysłu przes...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl