[ Pobierz całość w formacie PDF ]
'Strasznie cię podziwiam', 'Twoja radość życia i optymizm są niezwykłe', 'Niesamowicie mnie inspirujesz', 'Jesteś najsilniejszą osobą, jaką znam'... to są tylko archetypy, wzory, w gruncie rzeczy jest tego zdecydowanie więcej. Właściwie to zakładam, że wszystkie te zwroty są tak elastyczne, że można je nieskończenie wiele razy ze sobą mieszać, coś wyciąć, coś dodać. Właściwie przypomina mi to wzór układania komunistycznych przemówień - natężenie patosu jest bardzo podobne. Nie mówię, że to nie jest miłe, ale z mojej perspektywy to jest kłamstwo, wierutne kłamstwo. Zakładam, że każdy, ekhm... no większość stanęłaby tak samo na wysokości zadania i przeciwstawiła się światu, bo nie będzie tak, że ktoś inny będzie decydował za mnie, kiedy moje życie się skończy. O nie, decyzja musi być moja, inaczej nie mogłabym nazywac tego życia swoim.
'Podziwiam cię', 'twoja postawa jest godna podziwu', 'naprawdę imponujesz mi swoim zachowaniem'... Za przeproszeniem nie ma tu czego podziwiać, wola walki? Gówno prawda. Czy naprawdę żyjemy w społeczeństwie, w którym bohaterami są osoby chore, wybrakowane? Dlaczego włączając telewizję w porze obiadowej, patrzymy na chore dzieci, proszące o pomoc? Wyrównywanie szans, asymilacja chorych, wspieranie ich rodzin...ale czy naprawdę cały świat musi nam przypominać o tym, że życie nie jest sprawiedliwe, że są ludzie cierpiący? Mało, że w telewizji, mało, że w radiu... Wyszłam na spacer, idę chodnikiem, wzdłuż głównej ulicy, a obok mijają mnie samochowy. Przejeżdża autobus, z wyploterowaną reklamą (?) akcji charytatywnej - zbiórka pieniędzy dla dziecięcego hospicjum. 'Bo jutro mnie nie będzie' - chwytliwe hasło, zupełnie nie odstrasza, absolutnie. Szłam tym chodnikiem i w myślach zwróciłam się do dziewczynki z plakatu - 'no mała, idziemy łeb w łeb'... Na chwilę, na moment pragnęłam odciąć się od tego monochromatycznego, szarego, pełnego niesprawiedliwości świata. Próbowałam odciąć się od swojego zdeformowanego ciała, od tego swojego cholernego brzemienia... A propos brzemienia, jeśli mnie pamięć nie myli, po drugim cyklu chemii, gdy wróciłam do domu, odwiedził mnie kolega, a może chłopak, tak czy inaczej dość bliska osoba. Powiedział najdziwniejszą rzecz, jaką w życiu usłyszałam, co więcej on naprawdę tak myślał. 'Całe życie marzyłem o czymś takim, o takim traumatycznym przeżyciu, żebym akarmić swoje czarne żądze mojej duszy i naprawdę cierpieć. Nieprzerwanie myśleć o śmierci, spojrzeć jej głęboko w oczy i zaśmiać się. Albo przeżyć śmierć kliniczną. Powoli umierać... Tak bardzo ci zazdroszczę, że masz powód, prawdziwy powód, żeby cierpieć. Twoja dusza przechodzi katusze, wszyscy ci współczują, odczuwasz wielowymiarowy ból...' i tak dalej, i tak dalej... Niestety nie mieliśmy przyjemności, żeby spotkać się jeszcze raz i wspólnie przeżywać wielowymiarowy ból. Niestety on w przeciwieństwie do innych nie podziwiał mnie, wręcz przeciwnie, ale o tym innym razem.
To moment, chwila, zaledwie rok i koniec. W każdej chwili mogłam do kogoś zadzwonić, poskarżyć się, wylać czarę goryczy... Zawsze stali za mną murem, rodzina i przyjaciele. dlatego, gdy ktoś mi mówi, że mnie podziwia, ja odpowiadam, że to nie mnie należy podziwiać...
Kogo ja podziwiam? Lance'a Armstronga, Jerzego Stuhra, a może Nergala? Nie. Najbardziej na świecie podziwiam mojego kolegę z klasy, z podstawówki. Był tak zwanym 'kozłem ofiarnym', pochodził z biednej rodziny, chorował na astmę i cukrzycę, a do tego wszystkiego pochodził z rodziny Świadków Jehowych. Och, jak mogabym zapomnieć - nosił okulary, 'musztardówy' takie, komiczne - za duże, zniekształcające jego oczy - przypominały ślepia kreta. Codziennie o godzinie 10.45 do szkoły przychodził jego tata, żeby zrobić Jonaszowi zastrzyk z insuliny, dawał mu drugie śniadanie i wracał do domu. Każdego dnia, nieważne, czy padało, czy była burza, czy było gorąco... Przez całe sześć lat podstawówki Jonasz nie miał przyjaciela, cała klasa wyśmiewała się z niego, że biedny, że dziurawe ma buty, że nie stać go na nowe zeszyty i książki co roku. Co ciekawe nawet nauczyciele atakowali tego biednego chłopaka, że musi mieć nowe książki. Pewnego dnia wstał i powiedział, że jego rodziców nie stać na nowe ćwiczenia każdego roku i że to chyba nie jest wielki problem, jeśli ma te książki po bracie dwa lata starszym. Jak się okazuje było to nie do przejścia dla naszej polonistki. Jonasz nie miał chwili wytchnienia, przez całe sześć lat, dzień w dzień torturowany psychicznie przez swoich rówieśników... W szkole nie miał ani jednego sojusznika. Dlaczego? Bo po pewnym czasie, myślę, że na poziomie 3 klasy stał się nieprzyjemny, przywdział coś a'la pancerz, chciał się odciąć, nie pokazywać ludziom, że cierpi, żę go to wszystko dotyka. Nauczyciele go nienawidzili, bo stawał się agresywny, nie chciał się uczyć.
             Podczas ferii ziomowych w czwartej umówiliśmy się całą bandą, że damy popalić temu 'Jehowemu', przez dwie godziny dzwoniliśmy na domofonie do jego mieszkania i uciekaliśmy. Gdy w końcu zdenerwowany ojciec wybiegł z bloku i chwycił jednego z chłopaków, wszyscy zniknęli - został sam, naturalnie wytrącony z równowagi tata pamietał wszystkich z naszej klasy. Doskonale. Dlatego szybko wymierzył karę jednemu z nas, ulubieńców nauczycieli. Cała ta sytuacja przeszła wielkim echem w szkole, co ciekawe, a raczej co zadziwiające i oburzające było to, że my dostaliśmy taryfę ulgową, natomiast ojciec Jonasza dostał upomnienie od policjantów, bo jak się ukazuje 'nie istnieje powód, dla którego można by uderzyć dzieciaka'. Dla nich nie liczyło się to, że od dobrych paru lat cała klasa dręczyła bogu ducha winnego biednego chłopaka. To, w jaki sposób później nauczyciele traktowali Jonasza, było karygodne.
             Ten chłopak przeszedł przez piekło i to my, jego najbliżsi sąsiedzi, zgotowaliśmy to temu schorowanemu siedmiolatkowi i to tylko dlatego, że nie wyglądał jak reszta, że był innego wyznania, i w jego domu się nie przelewało. Nauczyciele, ludzie z wyższym wykształceniem, mający dawać przykład, pedagodzy, niewiele różnili się postępowaniem od dzieciaków...
             Nie mam pojęcia co słychać u Jonasza po wielu latach, jest to chyba najsilniejsza osoba, którą znam. Przez 6 lat był persona non grata, przejść przez to wszystko i nie załamać się psychicznie... Moja nieszczęście trwało niecały rok, w dodatku miałam wsparcie z każdej strony ani na moment nie pomyślałam, że jestem w tym wszystkim sama. Jedyne, co jest godne podziwu w mojej sytuacji to niezawodność moich najbliższych, bo bez nich to pewnie można byłoby mnie teraz odwiedzać w najbliższym psychiatryku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Pokrewne
- Home
- Alan Loy McGinnis - Sztuka Motywacji, EDUKACJA 35 000 TYS. plików z każdej branży, EDUKACJA 35 000 TYS. plików z każdej branży
- Alan Roger Currie - Mode One, pua, Allan Roger Currie
- Alan Jay Chistensen - Dictionary of Landscape Architecture & Construction, ARCHITEKTURA, Architektura
- Alan Watts - Medytacja zabawÄ…?, Watts Allan
- Alan Dean Foster - Cykl-Obcy (4) Obcy przebudzenie, E-BOOKI
- Alan Dean Foster - Cykl-Obcy (1) Obcy 8 Pasażer Nostromo, E-BOOKI
- Alan Loy McGinis Sztuka pewnosci siebie, TXTY- Duchowosc, ezoter, filozof, rozwój,psycholia, duchy ,paranormal
- Alan Bullock - Hitler i Stalin. Żywoty równoległe (Tom 1.), STUDIA i INNE PRZYDATNE, bogusław wołoszański
- Alan Bogg - The Democratic Aspects of Trade Union Recognition (2009), Ebooks (various), Geopolitics + Sociology
- Alan Dean Foster - Obcy przebudzenie - Alien 4, PONAD 12 000 podręczniki, F-259
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- cukrzycowo.xlx.pl